Skocz do zawartości
  • Newsy

  • Czy to już czas na Partię Pacjentów i Lekarzy?


    Newman

    Medycyna była i jest apolityczna. Tymczasem o kształcie i funkcji ochrony zdrowia w większości krajów decydują politycy. Nikogo nie dziwi ta asymetria. A może powinna…

    Czy to możliwe, że na polskiej scenie politycznej dobiega końca era dominacji socjologów, politologów, prawników, historyków, „opozycjonistów” i „zawodowych polityków”? Może to już czas, aby prym zaczęli wieść eksperci takich dziedzin jak matematyka, fizyka czy medycyna. W całej ponad siedemdziesięcioletniej historii PRL i III RP „przytrafiło” się nam wśród łącznie 25 premierów: 5 ekonomistów, 2 absolwentów politechnik, 1 fizyk i 1 lekarka. Warto zaznaczyć, że w całym tym mniej lub bardziej zacnym gronie znajdziemy 3 doktorów nauk, 1 doktor habilitowaną i 3 profesorów. Nie rzuca to na kolana i chciałoby się więcej.

    Wydaje się, że tytułowym tezom przeczy historia 28 lat resortu zdrowia (i opieki społecznej). Niemal wszyscy ministrowie zdrowia wolnej Polski byli lub są lekarzami. Chlubne, co warto podkreślić, wyjątki stanowiła czwórka nie-medyków (władających łącznie przez 21 miesięcy): Cegielska, Rudnicki, Hausner, Czekański, ze szczególnym naciskiem na zmarłą przedwcześnie mgr Franciszkę Cegielską.

    Powszechnie sądzi się, że nikt nie zadba o dobro pacjentów i systemu ochrony zdrowia lepiej niż lekarz czy pielęgniarka. Wszak cechuje ich często zawodowa empatia, znają problemy branży, mają znajomości w środowisku, są ekspertami w swoich dziedzinach… Nic bardziej mylnego. Który z wymienionych przymiotów faktycznie przydaje się w pracy menedżera ochrony zdrowia? Empatia może przeszkadzać w rozsądnym ekonomicznym rachunku, znajomość faktycznych problemów ochrony zdrowia jest równoważona przez szereg zawodowych i towarzyskich powiązań, które są najczęściej kulą u nogi, a wiedza w zakresie hipertensjologii w niczym nie pomaga w biurowej pracy. (No, może poza sytuacją, gdy wszystkim na zebraniu skoczy ciśnienie…) I tak: wielu ordynatorów nie radzi sobie z zarządzaniem oddziałami i klinikami, dyrektorzy szpitali z wykształceniem ekonomicznym i menedżerskim są znacznie lepiej oceniani niż absolwenci medycyny, a do pracy w resorcie zapraszani są albo lekarze-politycy ze ślubowaniem „Nie podwyższę składki zdrowotnej” na ustach, albo wybitne osobowości świata medycyny bez żadnej siły przebicia. A gdy w końcu trafią się energiczni eksperci pokroju Krzysztofa Łandy, szybko wylatują pod byle pretekstem za sprawą nacisku medycznych grup interesów.

    Z radością i entuzjazmem witamy każdego kolejnego ministra zdrowia, choć trudno spodziewać się, że lekarza Szumowskiego zastąpi ktoś inny niż kolejny lekarz rekrutujący się bądź z szeregów partii, bądź też z kręgu nomen omen znajomych królika. Można się domyślać, że tak jak rządy premierów Tuska i Kopacz oznaczały dla ochrony zdrowia groźny dryf w kierunku komercjalizacji, tak też każdy rząd koalicji Kaczyński-Gowin-Ziobro będzie z entuzjazmem wpychał polską medycynę w erę Siemaszki, długów i „bomisiów”.

    Czy zatem receptą może być powołanie do istnienia partii politycznej? Partii złożonej z pacjentów, lekarzy, pielęgniarek, byłych związkowców, przedstawicieli izb lekarskich i pielęgniarskich, pracowników innych zawodów medycznych. Być może w kraju, gdzie przymiotnik „polityczny” jest słowem nacechowanym negatywnie, jedynym sposobem na „apolityczną” realizację ważnych społecznie postulatów, jest założenie partii i przekroczenie progu wyborczego…

    Doświadczenie minionych 28 lat III RP pokazuje, że im dalej w las, tym więcej drzew. Tak jak dla pierwszych rządów po 1989 roku przełomowe reformy były koniecznością, tak dla kolejnych wprowadzanie tzw. systemowych zmian przychodziło z ogromną trudnością, a dla niektórych było kamieniem u szyi i politycznym samobójstwem. Rozwój polskiej medycyny na przykład w zakresie rozbudowy ośrodków akademickich, tworzenia pionierskich ośrodków leczniczych czy boomu w sektorze prywatnym, postępował raczej wbrew działaniom kolejnych ministrów zdrowia, a nie dzięki nim.

    20160924_131830.jpgPostulaty, o których usłyszała Polska w październiku 2017 dzięki głodówce lekarzy rezydentów, czyli zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia do poziomu nie niższego niż 6,8 PKB w ciągu trzech lat, likwidacja kolejek, rozwiązanie problemu braku personelu medycznego, likwidacja biurokracji w ochronie zdrowia, poprawa warunków pracy i płacy w ochronie zdrowia mają charakter ewidentnie społeczny i płacowy, choć tak łatwo przyklejano im łatkę „politycznych”, a protest próbowano w mediach zdyskredytować nadając mu antyrządowy charakter.

    Czy presja wywierana przez młodych lekarzy na parlamentarzystów, ministrów, premiera czy prezydenta przyniosła oczekiwany skutek? Można mówić o małych sukcesach, ale ani rządowa ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia, ani powoływanie kolejnych roboczych zespołów, ani wreszcie rządowy projekt wzrostu nakładów na zdrowie do 6% PKB w 2025 roku nie usatysfakcjonuje protestujących lekarzy i całego Porozumienia Zawodów Medycznych. Ostatnie głośne spotkania przedstawicieli lekarzy i pacjentów z politykami pokazują dobitnie, że obywatele są w tym układzie uciążliwym petentem, a nie suwerenem.

    Resorty finansów i zdrowia w rękach ludzi, którzy traktują pieniądze przeznaczone na medycynę jak wyrzucone w błoto nigdy nie staną się reprezentacją społeczności pacjentów, a tym bardziej pracowników ochrony zdrowia. Finansową i kadrową fikcję, która uderza coraz mocniej w pacjentów, a którą obnaża akcja #1lekarz1etat można zakończyć wyłącznie dzięki fundamentalnej zmianie priorytetów całego rządu.

    A postulatów „zdrowotnych” do dyskusji i realizacji jest znacznie więcej: dobrowolne, dodatkowe ubezpieczenia, współpłacenie, informatyzacja i jednolity system informacji o pacjentach, odbudowa zaufania społecznego do publicznej służby zdrowia, walka z nikotynizmem wśród najmłodszych, walka z otyłością, walka z alkoholizmem, realne działania antysmogowe i antyspalinowe, medyczna marihuana i rozsądna debata nt. narkotyków, poprawa edukacji i zdrowia seksualnego Polaków, profilaktyka i wzrost świadomości zdrowotnej do poziomu europejskiego, promowanie szczepień ochronnych, intensywne wsparcie finansowe dla medycznych badań naukowych, poprawa systemu raportowania i zgłaszania chorób, wprowadzenie rejestru zakażeń szpitalnych z prawdziwego zdarzenia i mądra polityka antybiotykowa, polskie badania epidemiologiczne na szeroką skalę, wdrażanie sprawdzonych rozwiązań społecznych tj. sorry works w przypadku błędów medycznych czy edukacja zdrowotna rodziców poprzez dzieci, realizacja polskiego Cancer Plan, dostosowanie studiów medycznych do potrzeb współczesności i reforma kształcenia podyplomowego. Zagadnień wystarczy na wiele kadencji.

    Do głosu w III Rzeczpospolitej dochodzi zuchwałe pokolenie... jej rówieśników. Młodzi ludzie z tzw. generacji Y pozbawieni piętna PRL, którzy chcą się uczyć, odnajdują się w świecie cyfryzacji i wolnego rynku, swobodnie podróżują po zjednoczonej Europie i całej globalnej wiosce, a nade wszystko cenią wywalczoną przez dziadków i rodziców wolność, ale nie zgadzają się na zastaną rzeczywistość. Mówią głośne NIE bylejakości, wyzyskowi, imposybilizmowi i bezczynności władzy. Dorastali w świecie bez monopolu jednej partii, strachu przed represjami, cenzury. Obce jest im poczucie niskiej wartości, mówią i piszą, co myślą, są przekonani, że mogą osiągnąć każdy cel, a świat powinno się zmieniać, a nie akceptować.

    To właśnie pokolenie lekarzy urodzonych u schyłku żelaznej kurtyny i po jej upadku potrafiło przełamać impas, zjednoczyć się, wskazać cele i systematycznie je realizować. Poprzez merytoryczną dyskusję, konsekwentną edukację społeczeństwa i jego politycznych reprezentantów, skuteczny przekaz medialny, pokojowe manifestacje i wymaganie przestrzegania prawa. Czasem nawet kosztem siebie i swojego prywatnego czasu. Cechuje ich wyjątkowe poczucie odpowiedzialności za państwo.

    Może więc znajdzie się grupa zapaleńców, która powoła partię polityczną, zaprosi do niej ekspertów ds. zarządzania w ochronie zdrowia, przedstawicieli organizacji pacjenckich, wybitnych samorządowców, związkowców, chętnych do współpracy członków towarzystw lekarskich i wywalczy szerokie poparcie społeczne. Kto w Polsce nie zagłosowałby na Partię Zdrowie? Nie chodzi o ty, by wygrywać wybory. Partia z takim zapleczem byłaby naturalnym koalicjantem dla każdego zwycięzcy - zarówno z prawicy, lewicy, jak i z centrum, a dzięki politycznej sile proponowałaby swojego ministra zdrowa - oczywiście nie lekarza. Warunkiem uzyskania stabilnej większości dla koalicjantów byłaby gwarancja wystarczających budżetowych środków na zdrowie i realizacji kluczowych postulatów. Setki tysięcy podpisów pod ostatnimi obywatelskimi projektami ustaw „medycznych” są dowodem na to, że taki apolityczny projekt uzyskałby społeczne poparcie. A, jak wiadomo, każda polska dyskusja zaczyna się od zdrowia, a kończy na polityce.

    Byliśmy dumni z orlików budowanych 6-7 lat temu, a dziś z dumą patrzymy na reprezentację Polski w piłce nożnej, czego nikt się przed dekadą nie spodziewał. Była wola polityczna, były pieniądze, stworzono infrastrukturę, wdrożono system kształcenia, zadbano o medialny przekaz i już są efekty.

    Da się? Da się! Także z medycyną!

    Mateusz Malik, lekarz

    Zdjęcia: M.Malik, M. Latek




    Opinie użytkowników

    Rekomendowane komentarze

    Brak komentarzy do wyświetlenia



    Join the conversation

    You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

    Gość
    Dodaj komentarz...

    ×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

      Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

    ×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

    ×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

    ×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

By using this site, you agree to our Warunki użytkowania.