Skocz do zawartości
  • Newsy

  • Piguła ma głos. Szczery wywiad z pielęgniarką


    Gość

    Odbyłem rozmowę z pielęgniarką, która pracuje w dużym oddziale polskiego szpitala. Z jednej strony, zakochana w zawodzie, podkreśla, że nie wyobraża sobie innej pracy, z drugiej strony sfrustrowana, wciąż zapracowana i wiecznie niedoceniona. To słowa kobiety, która nie krzyczy na manifestacjach, nie woła, że jest biedna. To osoba, która pracuje od rana do nocy i dalej potrafi być miła dla pacjentów, dalej nie zgubiła się w systemie podłej biurokracji i medycznego pesymizmu.

    Łukasz Surówka: Dlaczego została Pani pielęgniarką?

    Ponad 20 lat temu kiedy miałam, powiedzmy, wybrać zawód, nie było takich możliwości jak dzisiaj. Nie każdy mógł być lekarzem, prawnikiem czy architektem. Wtedy doceniane były zawody klasy średniej: robotnik, ślusarz, pielęgniarka. Moja mama pracowała jako pielęgniarka i wtedy wydawało mi się, że jest to najlepsza praca na świecie. Bo ona była kimś. Dobrze zarabiała jak na tamte czasy, była szanowana przez wszystkich dookoła, miała wyrobiony status społeczny. I tak w mojej głowie zrodził się pomysł, że to odpowiednia dla mnie praca. Że ja też muszę być pielęgniarką. I tak poszłam do liceum medycznego i zostałam pigułą.

    Dzisiaj Pani żałuje?

    I tak i nie. Kocham swoją pracę, kocham kiedy pacjenci się uśmiechają, kocham z nimi żartować. Wciąż po tylu latach pracy słyszę komplementy jaka to cudowna siostrzyczka, albo "ooo, znowu nasza kochana Pani pielęgniarka przyszła na dyżur". To są te chwile, dla których warto wykonywać ten zawód. Ale to jak zaczynałam pracę i jak nas traktowano a jak to wygląda obecnie - to jest dramat. Jeden wielki przewrót o 180 stopni. I żałuję, bo przez to moja praca już nie daje mi tyle satysfakcji, co dawniej. Siedzimy z koleżankami w dyżurce i wciąż między sobą narzekamy i wspominamy jak było kiedyś. Mówi się, że kiedyś było lepiej. I czasami ja tak sobie myślę, że było lepiej. Ale szczerze nie żałuję, bo to najlepsza praca na świecie i mimo, tego co w naszym zawodzie się podziało, nadal chętnie przychodzę na dyżur.

    A co takiego się podziało?

    Przede wszystkim zmienił się stosunek pacjentów do personelu. Teraz każdy wymaga i żąda. Szacunek to słowo obce. Jak pracowałam w SOR-ze, wiele razy usłyszałam okropne epitety: jaka to jestem zła, wredna, podła, brzydka, okropna itd. Pacjenci nas wyzywają, potrafią uderzyć, opluć. Ile już razy zdarzyły się groźby sądem i konsekwencjami prawnymi. Teraz pacjenci są niesamowicie roszczeniowi. I z jednej strony zgadzam się z tym, że należy walczyć o swoje i jeżeli doszło faktycznie do poważnego zaniedbania to należy ponieść konsekwencje. Ale jeżeli pacjenci stale traktują personel medyczny (i to nie tylko pielęgniarki, ale lekarzy, ratowników medycznych...) jak łapówkarzy, alkoholików i tych, co to nie wiadomo ile zarabiają, to nigdy nie będę mieć do nas szacunku. Teraz naprawdę rzadko się słyszy, aby ktoś podziękował, aby powiedział komplement czy ot tak zagadał o czymś miłym. Teraz częściej się słyszy tekst w stylu "tylko ostrożnie, bo ostatnio taka pielęgniarka na wylot przebiła mi żyłę. Pewnie teraz biedna ma sprawę sądową z tego powodu". Ale wina też jest w środowisku. Bo dawniej relacja z lekarzami była inna. Byliśmy partnerami. Teraz najczęściej służymy do wykonywania ich poleceń. Oczywiście nie zawsze tak jest. Wszystko zależy od miejsca pracy. Mieliśmy kiedyś ordynatora, który nie reagował nawet na dzień dobry. Gdy odchodził z pracy nawet się nie pożegnał. A gdy pracowałam w gabinecie z pewnym lekarzem ortopedą to praca szła jak po maśle. Żartowaliśmy, razem piliśmy kawę, każdy zawsze coś przyniósł słodkiego. Tak można pracować - dogadywać się, być partnerami, traktować się tak samo. Wiadomo, że ja jestem od wykonywania zleceń lekarza, i jak on coś powie to ja to muszę zrobić, ale tu znowu chodzi o ten szacunek.

    Czyli gdyby nie utrata szacunku to wszystko byłoby jak dawniej? To jest największy problem?

    Szacunek przede wszystkim. Ale to zmieniły się czasy. Teraz każdy biega za pieniędzmi, za swoim dobrem, nikt nie patrzy na drugą osobę. A my pielęgniarki wciąż musimy myśleć o drugiej osobie - o naszym pacjencie. Te nowe czasy zmieniły cale społeczeństwo, zatem nas, w medycynie też nie mogło to ominąć. Ludzie wylewają swoje frustracje na nas. No bo na kim innym? Przecież nie pójdą do sejmu mówić, że kolejka do endokrynologa jest ogromna, że w SOR-ze czeka się kilka godzin. To nie politykom będą pluć w twarz, tylko nam. I to też fakt, że pielęgniarka znaczy dużo mniej. Bo do pana doktora już z większym respektem podchodzą. No ale do tego dochodzi też ten status społeczny. No bo dawniej inaczej zarabiałyśmy, a teraz...

    pielęgniarki.jpg

    No właśnie - jak to jest z tymi zarobkami. Teraz niedawno była podwyżka 400zł. Średnia krajowa wyliczana jest na około 3000 zł miesięcznie dla pielęgniarek. A jak jest w rzeczywistości?

    No tak. 400 zł było. Tylko nikt nie mówi, że jest to kwota brutto, zatem na rękę jakieś 240 zł. Nikt też nie mówi, że jest to dodatek. Nie liczy się do emerytury ani niczego. W każdej chwili może być zabrany i nikt o tym nawet nie wspomni. A te śmieszne 3000 zł to niby gdzie? Bo proszę Pana ja zarabiam 2000 zł brutto. Nie wierzy Pan? Mogą pokazać mój kwitek. Bo te średnie miesięczne są wyliczane przez sumę mojej pensji, ale też pensji Pani szanownej pielęgniarki, która pracuje na wysokim stanowisku i ma uposażenie po 5000-8000 zł zatem średnia zawszy wyjdzie wysoka i wszyscy będą mówić, że przecież my dużo zarabiamy, to czemu wiecznie płaczemy. Z tym, że my pracujemy za takie pieniądze, bo mały szpital, a 30 km dalej w większym szpitalu stawki są już 2500 zł. Więc mam tą samą wiedzę, to samo wykształcenie, a mieszkam w mniejszej miejscowości, to mam zarabiać mniej? Praca taka sama. A rzeczywistość? Mamy ogromny oddział. Ponad 40 łóżek. A nocki potrafimy obstawiać we dwie. Bo nie ma kto pracować. To musimy się na to zgadzać. Oczywiście w nocy nie ma sanitariuszki zatem jedziemy nie tylko z zabiegami, lekami, kroplówkami, dokumentami itd. Ale także musimy wszystkich pacjentów przebrać, zmienić pampersy, zmienić pościel. W ciągu dnia jest różnie: czasem 3, czasem 5 pielęgniarek na dyżurze. Dodatkowych dyżurów nie ma, bo dyrektor nie ma pieniędzy. Więc pracujemy w pocie czoła. Bo to oddział trudny. Internistyczny. Mamy wszystkie przypadki. Na chirurgii zrobią zabieg, a jak komuś cukier skoczy, to spychają go do nas, w celu ustabilizowania i diagnostyki więc mamy również pacjentów ze świeżymi ranami pooperacyjnymi. Pacjent z bólem w klatce po zabiegu na ortopedii też do nas. No to mamy pacjentów z wyciągami ortopedycznymi. Przychodzą święta, to oddział pełen staruszków robiących pod siebie, bo rodzina chce spędzić święta na nartach. I tak od rana do nocy. A na takim oddziale dermatologii czy okulistyki to nawet jak są 2 pielęgniarki na 40 chorych, to pracy mają zdecydowanie mniej. A pensja ta sama. Takie są realia. Sprawiedliwości nie ma. SOR i oddział anestezjologii ma więcej. Bo to te specjalne oddziały. Nasz już nie. A zbieramy wszystko.

    A czemu nie ma nikogo do pracy? Przecież stale otwierają się nowe prywatne uczelnie kształcące pielęgniarki, na publicznych jest po kilkaset miejsc co roku.

    Tylko, że te pielęgniarki, które teraz kończą szkoły i mają tytuł magistra, to niestety na tym się kończy. Nie znają realiów pracy. Nie wiedzą, że czeka je ciężka harówka. Myślą, że założą piękny fartuszek i będę pisać dokumenty. Że sanitariusz zrobi wszystko, co brudne  i z pacjentem. Ale tak nie jest. Przychodzą do nas na praktyki czy staże. I co? Przerażenie i strach w oczach. Nie umieją dotknąć pacjenta, nie wiedzą za co się zabrać. One by tylko zastrzyki robiły. A to akurat najmniejszy problem. Ale dźwigaj pacjenta 150 kg na tomografię, potem zmień mu pampersa. Każdy dzień pracujemy w gównie. I to należy powiedzieć głośno. Nikt się więc nie garnie do takiej pracy. W przychodniach miejsca pracy są zawsze obstawiane przez znajomości, bo to zdecydowanie odbiega od tego co mamy na oddziale. W karetkach i w SOR-ze praca trudna i specyficzna. Wiele tych młodych dziewczyn myśli o wyjeździe. Bo dostaną fajny socjal, bo fajne zarobki, ba, nawet jako opiekunki osób starszych zarobią więcej niż my. I tu powstaje problem. Że my się starzejemy. Teraz średnia wieku u nas na oddziale to około 50 lat. Za chwile my odejdziemy i kto przyjdzie za nas pracować. Wtedy dopiero powstanie problem. Mam nadzieje, że mnie już nie będzie dotyczył. A my te 50-tki to dopiero mamy ciężką prace. Bo już wzrok nie ten, bo nowoczesny sprzęt, bo już nie mamy tyle siły co dawniej. A pacjenci coraz więksi i ciężcy.

    No ale zaraz - a przepisy BHP, kontrole, itd.?

    No są oczywiście. Na papierze. Bo wiemy doskonale kiedy kontrola przyjdzie. To wtedy nie nosimy obrączek na rękach. Kontrola sprawdzi i wszystko wygląda że jest ok. Raport napiszą i w papierach się zgadza. Co tam, że pacjenci w nocy z łóżek spadają bo rączki są pourywane i bandażem przywiązane. Co tam, że w zimie pacjent z zapaleniem płuc, a tu nagle okno wypada i radź tu sobie człowieku. Nasza dyżurka wyremontowana. Zgadzam się. Ale wózek którym wozimy leki: dramat. Winda: modlimy się, żeby się nie zacięła, kiedy wieziemy trudnego pacjenta. I wciąż o tym głośno się mówi. Teraz była książka takiego dziennikarza, co opisał jak to ciężko wszystko w szpitalu wygląda. Jaka znieczulica panuje. Ale jak ma być inaczej, skoro biurokracja załatwiona, papiery wystawione, a dalej jest źle...

    Przecież ktoś odpowiada za biurokrację. Oddziałowa, ordynator, dyrektor…

    Tak, oni mają takie stanowiska. I powinni być z tego rozliczani. Ale u nas jak to u nas. Rączka rączkę myje. W poprzednim szpitalu mieliśmy taką oddziałową, że chciało nam się płakać. Ona tylko pięknie wyglądała. Ale brak jakichkolwiek umiejętności. Ani pomocna, ani rozgarnięta. Dostała fuchę, bo znała dyrektora, papier miała zrobiony, no to siedzi do dzisiaj. Nigdy nie pomagała w pracy. Grafik zawsze na ostatnią chwilę. A jak brała się za raporty… wszystko było do poprawki. Tak nie da się pracować. Kiedyś pracowałam na oddziale paliatywnym. Oddziałową była młoda dziewczyna, ale oddział pracował na 150%. Wszystko było załatwione, oddziałowa stała za nami murem. Potrzeba było nowych łóżek to potrafiła napisać każdego dnia po 2 podania do dyrektora, aż w końcu kupił nowe. Wymagała dużo. Potrafiła nas przepytywać z leków i procedur ale aż człowiek był zmotywowany do nauki do rozwoju. Na kursy non stop jeździłyśmy. Uczyłyśmy się. Sprzęt był fajny. Dziewczyny jak przychodziły na praktyki to najpierw narzekały, że tak wymaga, a potem dziękowały, że tyle się nauczyły. Sama też brała się do pracy. Najpierw swoje obowiązki z dokumentami, a potem dawaj: wózek z lekami, zastrzyki i wszystko. To był mój najlepszy oddział gdzie pracowałam. Tylko niestety wszystko dobre szybko u nas się kończy. Pozbyli się jej, bo dyrektorowi się nie podobała. Ale ona dobrze na tym wyszła, bo trafiła do lepszego szpitala i dalej świetnie prowadzi oddział. Takich ludzi z pasją potrzeba w medycynie.

    nurse jackie..jpg

    A co Pani lubi najbardziej w swojej pracy. Co przynosi radość, dlaczego dalej chce Pani pracować?

    Heh, może to śmiesznie zabrzmi, ale ja uwielbiam kłuć. I powiem nieskromnie, że mam taką rękę, że nieraz mnie wołają, żebym to ja kuła. I to nie chodzi, że patrzę z iskrą w oku kiedy komuś trzeba zastrzyk czy Venflon. Tylko ot tak lubię to. A poza tym ja kocham pacjentów. Nawet tych usranych. Lubię z nimi rozmawiać, żartować. Kiedy widzę, że daję im choć trochę radości, ulgi w cierpieniu, to mnie jest lepiej na sercu. Nie jedną babcie przytulę, wysmaruję i zabawię. Panowie i podrywanie. No super sprawa. A te wdzięczne słowa. To jest najlepsze podziękowanie. Wcale nie te ekhm... "skromne" i tandetne podarunki np. przeterminowane albo z ostentacyjną ceną na wierzchu, tylko właśnie słowa podziękowania i docenienia naszej pracy. Wiele rodzin przychodzi do nas i mówią, że nie spodziewali się, że tu taki młyn, że tyle pracy, a my dalej dajemy radę. To daje kopa do życia, do dalszej pracy. Do tego żeby wstać rano i przyjść znowu na dyżur.

    A jak jest z rodzinami pacjentów?

    No to jest generalnie dramat. Pacjenci często po prostu z bólu czy powodu wieku nic nie mówią. Ale rodzina ma najwięcej do powiedzenia. Pełni pretensji, wszystko najlepiej wiedzą, krytykują, mają ze wszystkim problem. Kiedyś mieliśmy pacjenta z dużą odleżyną. No to robiłyśmy opatrunki. A potem przychodziła żona i wszystko zmieniała. I jeszcze komentowała, że to brzydko, że to źle. No to jednego dnia opatrunek nie zmieniony, a ona akurat tego dnia przyszła trochę później do męża. I nagle okazuje się, że nasz opatrunek jednak może być, bo ona ma teraz inne godziny pracy i jakbyśmy mogły jednak do męża zaglądać. Albo częste nakazy: proszę do mamusi/tatusia zaglądać co 15-20 minut, bo jest teraz w nowym środowisku i może mieć stany lękowe. Stany lękowe? Proszę Pana ja mam 40 pacjentów na oddziale, jest nas dwójka w nocy, a około 10 pacjentów drze się przez całą noc mimo podania dużej dawki leków uspakajających. Przepraszam, ale kiedy ja mam zaglądać do mamusi i pytać czy soczku nie podać? To nie nasze zajęcie.

    To może zakończmy czymś optymistycznym. Jakie miała Pani śmieszne przypadki w pracy? Co sprawiło, że na przykład oddział śmiał się jeszcze przez kilka dni?

    To takich historii jest wiele. Jak już mówiłam, mamy mnóstwo wariatów. Drą się po nocach, krzyczą, wyją jak psy. No różni chorzy ludzie różnie reagują i się zachowują. Często osoby starsze, z demencją które leżą, chcą wychodzić i np. iść sadzić ziemniaki i proszę ich natychmiast wypuścić. Czasem wyzywają od szamanek, od wiedźm, klątwy rzucają. A rano kompletnie o niczym nie pamiętają i "Paniusiu pyszna owsianka". Kiedyś jeden pacjent przez sen zaczął bić drugiego. Innym razem dość otyły pan chodził nocą i podjadał ludziom jedzenie z szafek. Raz pacjent zabezpieczony pasami (na zlecenie lekarza) wieczorem położony normalnie w łóżku, po kilku godzinach leżał do góry nogami. Jak? Nie mamy pojęcia. Notorycznie się zdarza, że siedzimy w dyżurce i jemy śniadanie, a pacjent przynosi próbkę z kałem lub moczem i kładzie nam między bułkami. Albo panowie leżący zamiast poprosić o kaczkę potrafią sikać w górę i dookoła łóżka. Fontanny im się zachciewa. Mnóstwo ekshibicjonistów. A pewna Pani postanowiła kiedyś w niedzielę, gdy jest najwięcej odwiedzających, przejść się środkiem korytarza, ciągnąc za sobą cewnik moczowy. Także historii dziwnych, ale generalnie śmiesznych jest dużo. Tylko z czasem, to już nas nie śmieszy, a po prostu załamujemy ręce nad ludzką bezmyślnością...

    (Bohaterka wywiadu z uwagi na sytuację zawodową postanowiła zachować anonimowość).

    ***

    Zobacz też inne artykuły:




    Opinie użytkowników

    Rekomendowane komentarze

    Brak komentarzy do wyświetlenia



    Join the conversation

    You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

    Gość
    Dodaj komentarz...

    ×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

      Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

    ×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

    ×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

    ×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

By using this site, you agree to our Warunki użytkowania.