Skocz do zawartości
  • Newsy

  • Kot
    Wszyscy obywatele naszego kraju wiedzą dobrze, że opieka zdrowotna ma się źle. Większość osób jest niezadowolonych z funkcjonowania szpitali czy przychodni. Długie kolejki do lekarzy, oczekiwanie na badania, przepracowani pracownicy ochrony zdrowia.
    Mało kto ma świadomość, że nasz kraj przeznacza na ochronę zdrowia nieco ponad 4% PKB. Tymczasem na same wypłaty rent dwukrotnie więcej! (dane z kursu dla stażystów z zakresu funkcjonowania ochrony zdrowia w OIL Warszawa).
    Dlaczego obywatele nie wiedzą, że dobra opieka zdrowotna musi dużo kosztować? Przecież ciągle widzimy w telewizji i internecie akcje zbierania pieniędzy na leczenie chorych dzieci. Kwoty robią wrażenie: 2 miliony złotych na operację w USA, 500 tysięcy złotych za miesięczną kurację śmiertelnego nowotworu (lekiem sprowadzonym z zagranicy), 200 tysięcy złotych na nowy wózek inwalidzki i rehabilitację. Wszyscy godzą się na takie wydatki i wpłacają datki! Przecież dobre leczenie musi dużo kosztować! Tym bardziej w "Znanej Klinice" w USA lub w Niemczech!
    Dlaczego więc pacjenci oszukują się, że za marne grosze, które nasze Państwo przeznacza na ich leczenie dostaną najwyższe standardy światowe, klasowy sprzęt i najnowocześniejsze metody?
    Dlaczego winą za taki stan rzeczy obarczają lekarzy? Pod postami z prośbą o pomoc i zbieranie funduszy królują opinie w stylu "A w naszym kraju konowałom się nie chce!".
    Szanowni pacjenci! Miejsce świadomość, że lekarze bardzo chętnie będą was leczyć na światowym poziomie. Niestety to kosztuje. Leki, sprzęt, konferencje medyczne na "zachodzie" skąd można przywieźć najnowszą wiedzę, czas, organizacja pracy szpitala, pensje personelu medycznego, gaziki, narzędzia na salę operacyjną, prąd, papier w toalecie, posiłki w szpitalach. To wszystko generuje ogromne koszta.
    To Wy wybieracie polityków i rozliczacie ich z obietnic wyborczych. Zacznijcie dbać o swój interes. To na rządzących ciąży konstytucyjny obowiązek zapewnienia obywatelom opieki medycznej. Nie na lekarzach, pielęgniarkach czy ratownikach medycznych. My możemy w każdej chwili wyjechać za granicę jeśli uznamy, że poziom upodlenia przekroczył naszą wytrzymałość psychiczną. Nie jesteśmy niewolnikami i nie damy się bez końca szantażować dobrem pacjentów. Kto będzie dbał o wasze zdrowie kiedy nas zabraknie? Tak jak Wy troszczycie się o nas, tak i my dbamy o Was. Jeśli będziecie przez swoich przedstawicieli (rząd) traktować lekarzy, pielęgniarki, ratowników medycznych, farmaceutów, rehabilitantów, fizjoterapeutów jak śmieci, to się nimi staniemy. Chcecie, aby śmieci dbały o wasze zdrowie?
    ***
    ZAREJESTRUJ SIĘ NA WYJĄTKOWĄ KONFERENCJĘ WE WROCŁAWIU!


    Kot
    Na SOR trafiła pacjentka z powodu "złego samopoczucia". Badania wykazały, że główną przyczyną jej dolegliwości są 4 promile we krwi. Pacjentka otrzymała "kroplówki", po 8 godzinach kontrolny poziom alkoholu: 3,5 promila. Jest godzina 23:00.
    Coś tu nie gra...
    Idę do pacjentki.
    Ja: Piła Pani alkohol w SOR?!
    Pacjentka: Nie skąd!
    Ja: To dlaczego ma Pani teraz 3,5 promila!!??
    Pacjentka: Niczego nie piłam!... No może troszkę.
    Ja: PROSZĘ POKAZAĆ CO MA PANI W TOREBCE!
    Pacjentka: Ale ja... ale ale...
    Ja: NATYCHMIAST POKAZYWAĆ TOREBKĘ! ŻARTY SOBIE PANI STROI?!
    (Pacjentka wyciąga torebkę, wyjmuje prawie pustą butelkę 0,5 litra wódki...)
    Pacjentka: Tylko resztkówka mi została. Ale ja naprawdę prawie nic nie piłam.
    Ja: TO JAKIŚ OBŁĘD! PRZYCHODZI PANI DO SZPITALA, MY PANIĄ LECZYMY, A PANI TU CHLEJE! KONIEC TEGO DOBREGO! POLICJA I DO IZBY WYTRZEŹWIEŃ!
    Pacjentka: Dlaczego jest Pan taki niemiły?
    Ja: Tu leci kroplówka a pani sobie pod kołderką żłopie wódę. I dziwi się Pani, że się źle czuje?! To proszę nie pić alkoholu! A jak Pani pije, to proszę nie wzywać karetki i nie jeździć sobie do szpitala, jeśli chce Pani sobie pić dalej! POPROSZĘ BUTELKĘ!
    (Wylewam "resztkówkę" do zlewu. Butelkę wylewam do kosza. Biorę telefon, wzywam patrol. Następnie piszę wypis i oddaję pacjentkę pod opieką policji do Izby wytrzeźwień)
    To już przekracza wszelkie granice...


    Kot

    Aplikacje mobilne dla lekarzy

    Przez Kot, w Weekend For.me,

    Technologia czyni zadziwiające postępy i rzeczy, które jeszcze kilka lat temu wydawały się nie do pomyślenia dziś są na porządku dziennym. Rozwój smartfonów i łatwość pisania aplikacji mobilnych sprawiły, że na rynku jest wiele ciekawych programów ułatwiających codzienną pracę lekarzom. Poniżej przedstawię kilka z których sam korzystam w pracy. Mam telefon z systemem iOS więc siłą rzeczy opisuję aplikacje napisane pod ten system. Większość posiada także swoją wersję dedykowaną systemowi Android lub Windows.
    Latarka - przydaje się do tego do czego latarka lekarska. Co prawda telefon jest nieporęczny bo o wiele większy i cięższy od latarki można go użyć do sprawdzania reakcji źrenic na światło lub oglądania gardła. Używam aplikacji "Light" która pozwala również generować sygnały przerywane a nawet nadaje automatycznie SOS alfabetem Morse'a.
    eMpendium - aplikacja, której chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Wydana przez Medycynę Praktyczną stanowi prawdziwy niezbędnik dyżuranta. Posiada wbudowany indeks leków, w którym oprócz dawkowania i wskazań można sprawdzić cenę oraz poziomy refundacji. Indeks jest aktualizowany praktycznie codziennie oraz w dniu wejścia w życie nowej listy leków refundowanych. Mamy więc pewność, że jesteśmy zawsze "na czasie". Za niewielką roczną opłatą można aktywować podręcznik "Choroby wewnętrzne - kompendium". To doskonała ściągawka na każdym dyżurze, często aktualizowana. Aplikacja zawiera również spis kodów ICD-10 z wygodną wyszukiwarką i ICD-9 (dla nieszczęśników, których dyrekcja obarczyła obowiązkiem kodowania procedur). Ciekawą funkcją jest również dostęp do systemu eWUŚ - można sprawdzić czy dany pacjent jest ubezpieczony (warunkiem jest posiadanie własnego konta w systemie).
    Medscape - aplikacja w całości po angielsku, która wymaga rejestracji na portalu oraz ściągnięcia sporej ilości danych. W zamian dostajemy dostęp do największej bazy wszelkich informacji medycznych z praktycznie wszystkich specjalności. Na dyżurze przydatny będzie indeks chorób podzielony na poszczególne specjalności. Każda jednostka chorobowa jest kompleksowo omówiona. Znajdziemy także indeks leków podejrzanie podobny do tego zawartego w eMpendium. Każdy lekarz skorzysta z wyszukiwarki interakcji lekowych do której można wprowadzić wiele substancji. Lekarze ze Stanów Zjednoczonych skorzystają z "wyszukiwarki pigułek" - na podstawie wyglądu leków w formie tabletek, kapsułek i proszków można określić substancję czynną. Amerykanie rozwiązali w ten sposób odwieczny problem: "Biorę takie małe różowe...". Sekcja kalkulatorów medycznych pozwala na szybie wyliczenie wartości takich parametrów jak skala APGAR, CURB-65, BMI czy APACHE II. Całości dopełnia spis procedur medycznych z drobiazgowo opisanymi takimi zabiegami jak cewnikowanie pęcherza moczowego, pobieranie krwi czy nawet torakotomia ratunkowa.
    Konsylium24 - aplikacja umożliwia dostęp do forum dla lekarzy Konsylium24, czytanie i pisanie postów. Posiada kilka wad, ale wystarczy do czytania postów.
    EasyDil - prosta aplikacja służąca do obliczania przepływu pomp infuzyjnych oraz dawek leków we wlewach. Bardzo przydatna na OIT i wszędzie tam, gdzie podajemy leki w pompie. Można wyliczać zarówno przepływ przy wiadomej dawce na kg masy ciała jak i dawkę przy znanym przepływie i zawartości leku w pompie.
    CodeBlue - prosta aplikacja do obliczania dawek leków używanych w stanach nagłych u dzieci. Podajemy masę ciała i na jednej stronie dostajemy dawki 11 leków takich jak adrenalina, etomidat czy amiodaron.
    LungUS - przewodnik do wykonywania USG płuc. Przydatny na OIT i SOR, Program zawiera przykłady prawidłowych i nieprawidłowych obrazów płuc w badaniu USG.
    Point of Care Ultrasound - aplikacja Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Stanowego Ohio - podręcznik USG zawierający przykłady najczęstszych nieprawidłowości w badaniu USG u pacjentów w stanach nagłych. Najważniejsze aspekty badania FAST, oceny serca, aorty brzusznej czy płuc.

    dr Mateusz Palczewski
    W tym całym zamieszaniu wokół kleszczy najważniejsze według mnie jest to, by go po prostu jak najszybciej usunąć! Ten krótki artykuł celowo jest publikuję w dziale "opinie i komentarze", gdyż jest tylko moją oceną, podpartą naukowymi dowodami, a nie ściśle przeglądem aktualnej literatury.
    A zatem, jeśli kleszcza trzeba usunąć jak najszybciej, to najlepiej zrobić to samemu! Sytuacje, że ktoś wybiera się "w drogę" do lekarza, czeka zirytowany kilka godzin w kolejce na ostry dyżur, a potem niejednokrotnie wylewa jeszcze swoje niezadowolenie na pracownika ochrony zdrowia, są niepotrzebne i możliwe do uniknięcia. Tego owada (konkretnie pajęczaka), wcale nie musi usuwać pielęgniarka czy lekarz, choć niewiedza i legendy o tym, jak to niezawodnie zrobić (parafina, masło, spirytus, wykręcanie itp.) przyczyniły się pewnie do stworzenia tej tendencji. A okazuje się, że trzeba kleszcza po prostu:
    1. Złapać przy skórze (nisko, nie miażdżąc tułowia) 
    2. Pociągnąć ku górze. 
    Wyszedł w całości? Super! Został jakiś mały fragment? Trudno, ale też super! Samo odnóże kleszcza już krętka Borrelia nie wstrzyknie. Rysunek do tego artykułu dobitnie pokazuje w zasadzie wszystko co należy wiedzieć. A już po tym należy po prostu pamiętać o
    3. Obserwacji skóry i zwróceniu uwagi na wystąpienie niepokojących objawów u pacjenta - rumień (tzw. wędrujący, o lokalizacji niekoniecznie związanej z miejscem ukąszenia), bóle stawów, niewyjaśnione gorączki. Wtedy należy zgłosić się do lekarza. 
    Do tej pory nie wykazano skuteczności podawania profilaktycznej dawki doksycykliny u dzieci, a u dorosłych sugerowana jest jedynie w wyjątkowych sytuacjach.
    Piśmiennictwo:
    http://www.uptodate.com/contents/what-to-do-after-a-tick-bite-to-prevent-lyme-disease-beyond-the-basics http://pediatria.mp.pl/lista/87837,postepowanie-po-ugryzieniu-kleszcza https://www.medicover.pl/307,uwaga-na-kleszcze.htm http://www.choroby-zakazne.pl/uploads/pdf/borelioza.pdf http://www.mp.pl/interna/chapter/B16.II.18.5.1. http://pediatria.mp.pl/choroby/chorobyzakazne/66750,borelioza-z-lyme

    Kot
    Do Izby Przyjęć szpitala zgłasza się niewiasta. Na oko - 19-20 lat.
    Niewiasta: Chciałam się dostać do ginekologa. Pękła nam gumka i chcę dostać "pigułkę po" i zrobić USG.
    Ja: A po co Pani USG?
    Niewiasta: No, żeby sprawdzić czy mi w macicy nic nie zostało!
    Ja: Jak to w macicy? To z kim albo Z CZYM Pani ten seks uprawiała?
    (zza pleców pacjentki wyłania się czerwona twarz jakiegoś młodzieńca)
    Ja: Chyba chodzi Pani o pochwę?
    Niewiasta: Pochwę, macicę, nie wiem... Nie znam się...
    Ja: No ale jak się seks uprawia, to Pani wie. Proszę się zgłosić do ginekologa w takim razie. Nie wymaga Pani pomocy doraźnej w szpitalu.
    Kurtyna.


    gecko
    Podczas relacji z Igrzysk Olimpijskich w Rio nie sposób przeoczyć sportowców posiadających charakterystyczne czerwone znaki na skórze. Wyglądają dosyć boleśnie i są obiektem pytań:  Co to i dlaczego jest tak popularne, że ma je na skórze nawet Michael Phelps – kilkunastokrotny mistrz olimpijski w pływaniu z Aten, Pekinu, Londynu (aktualizacja: z Rio również).
    Sinoczerwone plamy to efekt znanego w Polsce stawiania baniek (ang. cupping). Ta stosowana od starożytności procedura, polega na zapalaniu łatwopalnej substancji w bańce (naczyniu wielkości małej szklanki) lub też rozgrzaniu jej do wysokiej temperatury. Wytwarzane jest podciśnienie, które wciąga skórę do naczynia, niszcząc naczynia krwionośne będące częścią jej warstwy pod naskórkiem. To są fakty. Osoby biegłe w tej metodzie twierdzą, że stanowi ona remedium na wiele schorzeń, zaczynając od zapalenia stawów, niepłodności, kończąc na problemie przetrenowania sportowego – bólu mięśni. Co należy jednak podkreślić, liczba badań naukowych potwierdzająca skuteczność cuppingu w ich usuwaniu, jest bardzo ograniczona. Zdaniem Profesora Edzarda Ernsta – wieloletniego badacza alternatywnych praktyk leczniczych (patrz niedawny artykuł na med4.me „Szarlataństwo na cywilizowanym zachodzie. Jaka jest skala problemu?”): „Nie istnieją dowody na skuteczność leczenia. Stawianie baniek nie zostało poddane badaniom klinicznym, choć z pewnością, od ponad 3 tysięcy lat, istnieją klienci zadowoleni z ich działania.”
    Dla kontrastu, wyniki badania pilotażowego, opublikowane w Journal of Integrative Medicine z tego roku przez ukraiński zespół immunologów i ginekologów z National Academy of Medical Sciences of Ukraine oraz Kiev Maternity Hospital1 wykazały zmniejszenie liczby komórek NK – elementów układu odpornościowego wiązanych coraz częściej z problemem poronień nawykowych, po pięciodniowej serii cuppingu prowadzonego na grupie 23 zdrowych kobiet.
    W przypadkach rzadkich, kuracja bańkami może okazać się również szkodliwa dla zdrowia. Poza niezdrowo wyglądającymi plamami na skórze, naukowcy donoszą o poważnych powikłaniach naczyniowych2. Praca przygotowana przez południowokoreańskich lekarzy z Pusan National University School of Medicine, nakreśla przypadek nagłego rozerwania tętnicy kręgowej wywołanego opisywaną kuracją. Prowadzone leczenie wewnątrznaczyniowe doprowadziło do jej niepowikłanego zaopatrzenia.
    Upatrywanie silnej zależności pomiędzy sukcesem sportowym a osiągnięciami azjatyckiej medycyny alternatywnej to oczywiście drobna przesada. Sport od dawna szedł w parze z medycyną konwencjonalną i jej zdobyczami farmakologicznymi (doping). Od tego czasu, stała się ona przestrzenią pełną regulacji, mających dbać o ducha szlachetnej rywalizacji. Dlatego też, aby walczyć o ułamki cennego czasu w tabelach wyników, zespoły przygotowawcze zawodników poszerzyły obszar swych poszukiwań. Na celowniku znalazły się zabiegi para-medyczne, rytuały zdrowotne, które w myśl zdania „Co nie zaszkodzi, to i nie przeszkodzi” mogą przynieść  pozytywne efekty zdrowotne - nawet jeśli mowa wyłącznie o efekcie placebo.
     
    Źródła:
    Repeated cupping manipulation temporary decreases natural killer lymphocyte frequency, activity and cytotoxicity. Dons'koi, Chernyshov, Osypchuk, Baksheev. Extracranial vertebral artery rupture likely secondary to "cupping therapy" superimposed on spontaneous dissection. Choi JY, Huh CW, Choi CH, Lee JI.

    Newman
    To już nie precedens - w Polsce tworzy się powoli wyspecjalizowana szkoła "transplantologii urazowej i rekonstrukcyjnej".
    Już w latach 90-tych XX wieku wysokie standardy mikrochirurgii wytyczali lekarze Oddziału Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej z Pododdziałem Replantacji Kończyn, Mikrochirurgii i Chirurgii Ręki Szpitala im. św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Najpierw palce, potem całe dłonie i ręce przyszywane po urazach ich pechowym właścicielom w czym prym wiedli przede wszystkim prof. Jerzy Jabłecki, jak też na przykład dr n. med. Adam Domanasiewicz. Do niedużego ośrodka przybywali pacjenci z całej Europy.
    Wielki przełom w światowej medycynie zafundowała Polsce prof. Maria Siemionow z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. W klinice w Cleveland (Ohio) w USA zespół pod jej kierownictwem wykonał pierwszy w historii niemal pełny przeszczep twarzy od dawcy u pacjentki, która w wyniku postrzelenia utraciła 80% powierzchni twarzy.
    Ciekawe przypadki obojga powyższych lekarzy można zobaczyć w videorelacji z I Konferencji PrzypadkiMedyczne.pl we Wrocławiu, na której państwo Siemionow i Jabłecki byli prelegentami.
    Kolejne milowe kroki w dziedzinie polskiej transplantologii i chirurgii urazowej stawiają lekarze Centrum Onkologii-Instytutu w Gliwicach, gdzie pod kierownictwem prof. Adama Maciejewskiego dokonano w roku 2013 dwóch udanych transplantacji twarzy, w tym pierwszego na świecie tego typu przeszczepu ratującego życie. Dwa lata później (2015) miał tam miejsce kolejny nowatorki zabieg: pierwszy na świecie allogeniczny złożony przeszczep narządów szyi, obejmujący krtań, tchawicę, gardło, przełyk, tarczycę z przytarczycami, struktury mięśniowe oraz powłokę skórną przedniej ściany szyi. 
    A dosłownie kilka dni temu polskie media obiegła informacja o kolejnym sukcesie zespołu profesora: pacjentka ze śląska w wyniku wypadku rolniczego miała zerwany skalp obejmujący okolicę czołową, nasadę nosa, łuki brwiowe, części uszu, okolicę ciemieniową, skroniowe, potyliczno-karkową, część skóry szyi i rozerwane niektóre mięśnie. Ekipa Maciejewskiego w trybie pilnym przeprowadziła zabieg rekonstrukcyjny. W literaturze brakuje podobnych przykładów. Prawdopodobnie była to najszerzej zakrojona replantacja twarzy na świecie.
    W Polsce wciąż wykonuje się znacząco mniej przeszczepów organów w porównaniu z krajami Europy zachodniej, szczególnie mało od dawców żywych. Czy Polska ma szansę stać się zagłębiem "transplantologii urazowej i rekonstrukcyjnej"? Czy pozytywny, medialny rozgłos pozwoli skutecznie zdjąć z grona wybitnych polskich chirurgów odium "brygady sępów"?
    Już 8 października 2016 we Wrocławiu dwoje wybitnych chirurgów: prof. Maria Siemionow i prof. Adam Maciejewski wystąpią razem na jednej scenie! Są gośćmi honorowymi III Konferencji Przypadki Medyczne. Będzie zatem okazja, by osobiście poznać i posłuchać współczesnych pionierów polskiej transplantologii. Zapraszamy, rejestracja trwa!
    Mateusz Malik, lekarz


    Radecki

    Sex sells, sex heals

    Przez Radecki, w Ze świata nauki,

    O roli współżycia seksualnego w zachowaniu dobrostanu organizmu napisano i powiedziano już wiele. Aktywność seksualna zbawiennie wpływa na nastrój, samoocenę, umiejętne radzenie sobie ze stresem, a także poprawia funkcjonowanie serca, jak i całego układu krążenia. Wiadomo również, że uwalniana w trakcie stosunku oksytocyna polepsza jakość snu i pozytywnie wpływa na poczucie bliskości i więzi pomiędzy partnerami. W 2004 roku naukowcy z Uniwersytetu Wilkes-Barre przebadali próbki śliny 112 studentów, którzy ujawnili częstość, z jaką uprawiają seks. Okazało się, że Ci, którzy deklarowali częstszą aktywność seksualną charakteryzowali się większą zawartością immunoglobulin IgA w ślinie. Zatem seks wpływa także na ludzką odporność.
    Jedno z najbardziej osobliwych zastosowań aktywności seksualnej opisane zostało w 2000 roku. Roni i Aya Peleg opublikowali na łamach Canadian Family Physician case report, w którym zasugerowali, że seks może pomagać w… leczeniu przewlekającej się czkawki.
    Niestety nie dysponujemy dużą liczbą dobrych metodycznie publikacji i doniesień, które w sposób czytelny udowadniałby hipotezy o leczniczym działaniu aktywności seksualnej. Większość z nich oparta jest na niewielkiej grupie badawczej i krótkim czasie obserwacji. Tak więc czy możemy powiedzieć, że seks leczy? Czy może on być zalecanym elementem terapii?
    Na tak postawione pytanie odpowiedź starali się znaleźć naukowcy z uniwersytetu w Ankarze, w opublikowanej na łamach Endourology and Stones pracy „Can sexual intercourse be alternative therapy for distal ureteral stones?”.  Autorzy przebadali 90 pacjentów z kamicą układu moczowego, a dokładniej z kamicą dystalnego odcinka moczowodu, starając się sprawdzić czy i jak aktywność seksualna wpływa na spontaniczną ewakuację złogów. Badana populacja została podzielona na 3 grupy  - pacjentom z grupy 1 zalecono odbywanie stosunków seksualnych 3-4 razy w tygodniu, grupa 2 otrzymywała alfa-bloker tj. tamsulozynę w dawce 0,4 mg na dobę, zaś pacjenci z grupy 3 otrzymywali standardową terapię w postaci leków rozkurczowych i przeciwzapalnych. Po 4 tygodniach obserwacji okazało się, że u pacjentów z grupy, której zalecano wzmożoną aktywność seksualną częściej dochodziło do spontanicznego wydalenia złogu kamiczego, aniżeli w grupach otrzymujących leczenie farmakologiczne.
    Jak widać seks nie tylko się sprzedaje, ale może również leczyć. Pamiętajmy o tym, zwłaszcza przed zbliżającym się weekendem! 
    Źródło: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/26142575

    Newman
    Może się wydawać, że różnego typu szarlatani i uzdrawiacze stanowią w Polsce duży problem. Badania opinii społecznej1 wskazują, że zaufanie do lekarzy w Polsce utrzymuje się na niskim poziomie na tle świata, a nawet spada. Oferty „alternatywnego” leczenia rozmaitych chorób są dostępne właściwie na każdym słupie ogłoszeniowym. Polsat może już nie transmituje spotkań ze Zbyszkiem N., ale na spotkania z nim i jemu podobnych wciąż przychodzą tłumy obywateli. Czy to typowo polska specyfika? Otóż, jak się okazuje, wcale tak nie jest.
    Skala problemu jest w krajach anglosaskich i niemieckojęzycznych jest znacznie większa, niż może się wydawać. I to mimo szerokiego dostępu do standardowych terapii. Nasze podlaskie szeptuchy, „lekarki homeopatki” w POZ-tach i mądrości inż. Antoniego Zięby to margines w porównaniu z rozbudowanym, podpierającym się badaniami rzekomo naukowymi szarlatańskim przemysłem Zachodniej Europy, niejednokrotnie implementowanym do rutynowej praktyki medycznej. Wszelkiej maści alternatywne, a nieskuteczne, a czasem wręcz szkodliwe metody terapii są stosowane na szeroką skalę. W niektórych przypadkach włączone są do systemu zdrowia, a czasem wręcz refundowane.
    Kontrowersyjnym zagadnieniem etycznym jest, czy wolno u chorego, który nie reaguje na standardowe leczenie (np. w przypadku nowotworu, opornej padaczki) zastosować terapię:
    która nie ma naukowo udowodnionego pozytywnego działania? której negatywny wpływ na zdrowie nie został wykluczony? która ma wartość równą placebo? Z punktu widzenia lekarza wyklucza to przysięga Hipokratesa i zasady etyki lekarskiej.
    Szarlatani. Uzdrawiacze. Naciągacze
    Quackery - to angielskie słowo, które określa zbiorczo cały szereg tworzących się przez wieki ideologii i pseudonauk na styku medycyny i chciwości. Pół biedy, jeśli profilaktyka i leczenie dotyczy niegroźnych problemów zdrowotnych, a pacjent za takie działania nie płaci. Gorzej jeśli żeruje się na naiwności i trudnej sytuacji chorych przewlekle i onkologicznie. Jak można pozytywnie ocenić sytuację, w której pacjent z tytułu niedostatecznie zbadanej terapii ponosi jakiekolwiek koszty (finansowe lub materialne). Badania kliniczne nad nowymi lekami poprzedzone są eksperymentami in vitro i na zwierzętach, a wszelkie koszty terapii są refundowane. Są jednak ośrodki, które niemal w całości utrzymują się ze środków pozyskiwanych od pacjentów za usługi wątpliwej efektywności, jak na przykład wielokrotnie ścigana przez amerykański wymiar sprawiedliwości pseudonaukową Burzynski Clinic w Houston2 czy przykład z polskiego podwórka: Instytut Immunoterapii Nowotworów i Chorób Przewlekłych IMMUNOMEDICA sp. z o.o. z Warszawy, gdzie bez żadnych prawnych konsekwencji stosuje się u pacjentów nowotworowych dożylnie wysokodawkową witaminę C, hipertermię ogólną czy "selol" (każda z wymienionych metod nie ma udowodnionej ponad wszelką wątpliwość skuteczności...). Tendencje do oszustw na tle medycznym towarzyszą kulturom całego świata od początku dziejów, nie zawsze jednak szarlatani tak skutecznie podszywali się pod naukowców. 
    Edzard Ernst
    Jednym z najbardziej znanych i zaangażowanych tropicieli i krytyków medycznych oszustów jest prof. Edzard Ernst3, Niemiec z Wiesbaden, pracownik Uniwersytetów w Wiedniu i Exeter, profesor fizjoterapii i rehabilitacji, który większość swego życia poświęcił analizie popularnych w Europie alternatywnych terapii przez pryzmat EBM. Mając do dyspozycji lata praktyki w Monachijskim „Szpitalu Homeopatycznym” profesor Ernst poznał od podszewki realia pseudolekarskich, niepotwierdzonych praktyk, którym oddawało się wielu jego kolegów.
    Współautor książki Trick or Treatment? Alternative Medicine on Trial (z 2008 roku) poddawał przez lata krytycznej analizie cały szereg doniesień i badań naukowych dotyczących m.in. homeopatii, akupunktury, ziołolecznictwa czy chiropraktyki. Jego metaanalizy pozwoliły bez żadnych wątpliwości zrównać skuteczność wielu „metod leczniczych” z placebo. Dotyczy to preparatów homeopatycznych, terapii refloksologicznych, antropozoficznych, akupunktury czy spożywania w celach leczniczych aloesu, imbiru, rumianku, jemioły czy "ziela św. Jana" (czyli dziurawca).
    Podwaliny pod Europejską fałszywą naukę medyczną położyli pan Smauel Hahnemann, twórca homeopatii (VIII/XIX w.) oraz państwo Rudolf Steiner i Ita Wegman - pionierzy antropozofii (XIX/XX w.). Konsekwencje ich niepodpartych niczym teorii widać po dziś dzień przede wszystkim w krajach niemieckojęzycznych i angolsaskich, gdzie społeczne zaufanie do pewnych metod jest wysokie. Dla przykładu w Niemczech od lat toczy się wiele badań nad wpływem jemioły na układ odpornościowy. Jednak większość z nich jest krytykowana za stronniczość, brak zachowania naukowej staranności, a ich obiecującym rezultatom przeczą badania niezależne. A, paradoksalnie, produkty na bazie jemioły mają status leku wspomagającego w Niemczech, Szwajcarii, Holandii, Szwecji, mimo że... w ogóle nie działają!
    Profesor Ernst szacuje, że Amerykanie rocznie na wątpliwej jakości terapie tracą rocznie 27 miliardów (!) dolarów, a Brytyjczycy ponad 500 milionów funtów.
    Edzard Ernst podsumowuje w jednym z wywiadów, że: „Dla nas nie ma czegoś takiego jak medycyna alternatywna: Jest medycyna skuteczna i nieskuteczna oraz medycyna bezpieczna i niebezpieczna. Każdy rodzaj terapii musi zostać przebadany i sklasyfikowany w jednej z tych grup. Ma nadzieję, że w przyszłości skuteczne niestandardowe terapie trafią do standardu, a medyczne fałszywki zostaną zakazane.”
    Profesor jasno stawia też sprawę „naukowości” pseudometod: "Albo mylą się ich twórcy, albo błędna jest cała współczesna fizyka, chemia, fizjologia i farmakologia...".
    Mateusz Malik, lekarz
    Dla fanów tematu: artykuł z Wikipedii na temat najważniejszych cudownych terapii na raka...
    1http://www.medexpress.pl/spada-zaufanie-do-lekarzy-dlaczego/63361
    2https://en.wikipedia.org/wiki/Burzynski_Clinic
    3https://en.wikipedia.org/wiki/Edzard_Ernst

    dr Mateusz Palczewski
    Podczas swojego dotychczasowego kształcenia miałem okazję odbyć kilka praktyk i staży w szpitalach w USA. Niezwykłe wrażenie zrobił na mnie szczególnie Cincinnati Children's Hospital Medical Center, w którym spędziłem 2 ostatnie miesiące. W samym centrum tego szpitala stoi pacjent - i nie chodzi tu o jakieś hasła czy wizje. Tak rzeczywiście jest - to chory jest najważniejszy i widać to na każdym kroku. Do takiego miejsca z chęcią zjeżdżają pacjenci z całego kraju i świata... są ich setki, tysiące i dziesiątki tysięcy każdego miesiąca. Szpital zyskuje dzięki temu odpowiednie finansowanie i ma warunki by móc zadbać o pacjenta w każdym aspekcie. Wyobrażacie sobie, że np. podczas długiej konsultacji w poradni specjalistycznej pacjentowi bywa przynoszony obiad?
    Jak w takim szpitalu pracuje się jednak lekarzowi? Jak lekarzom w ogóle pracuje się w USA i jak swoją pracę oceniają rezydenci? Zapraszam na wywiad z dr Alexem Bondockiem z Cincinnati Children's.
    Mateusz Palczewski: Za pierwszym razem kiedy odwiedzasz szpitale w USA można odnieść wrażenie, że szpital idealny na prawdę istnieje. Czy mam rację czy może miałem po prostu szczęście być w tak wyjątkowych miejscach?
     
     
     
    Alex Bondoc: Miałeś szczęście - niestety, szpital idealny nie istnieje. Prawdopodobnie byłeś jednak w szpitalach, które starają się być idealne. Wg mnie te wyjątkowe placówki mają wspólne cechy i są one rozpowszechniane przez wspaniałych lekarzy. Cechy o których mówię to:
    1. Zaangażowanie w opiekę nad pacjentem. To powinno być i zawsze będzie priorytetem systemu ochrony zdrowia. Podczas mojego szkolenia pracowałem w licznych szpitalach i uważam, że część z nich na prawdę jest zaangażowana w tą opiekę, a inne bardziej stawiają na reputację, zyski czy inne mniej altruistyczne przesłanki. Myślę także, że koniecznie trzeba także zwrócić uwagę czy te instytucje są gotowe podejmować trudne decyzje, które nie zawsze są dobrze odbierane wśród pacjentów, ich rodzin a nawet samych pracowników.
     
     
     
     
    2. Przejrzystość i zaangażowanie w ciągły postęp. Te na prawdę najlepsze jednostki mają świadomość ich przemijania i mają silną wolę by ciągle się rozwijać. Takie instytucje muszą liczyć się z wyzwaniami ale także problemami jakie się pojawiają – ich nie da się ukryć ani przed pracownikami ani przed opinią publiczną.
     
     
     
    Mateusz Palczewski: Czy mógłbyś się przedstawić, powiedzieć na jakim etapie swojej kariery jesteś i czym teraz się zajmujesz?
     
     
     
    Alex Bondoc: Mam 36 lat i wychowałem się w Cincinnati w stanie Ohio. Moi rodzice są pierwszym pokoleniem imigrantów, a ja pierwszą osobą w mojej rodzinie, która urodziła się w Stanach Zjednoczonych. Do medycyny natchnął mnie mój Ojciec, który był internistą. Skończyłem szkołę medyczną na Uniwersytecie Michigan i wróciłem w rodzinne strony by rozpocząć rezydenturę z chirurgii ogólnej na Uniwersytecie Cincinnati. Przez dwa lata pracowałem także w labie dr Grega Tiao, gdzie zajmowałem się podstawami molekularnymi zarośnięcia dróg żółciowych.
    Po rezydenturze, zrobiłem nadspecjalizację (tzw. fellowship) z chirurgii dziecięcej w Cincinnati Children’s. Obecnie kończę kolejną - z chirurgii transplantacyjnej narządów jamy brzusznej w szpitalu uniwersyteckim.
     
     
     
    Mateusz Palczewski: Masz więc 36 lat, jesteś specjalistą chirurgii ogólnej, chirurgii dziecięcej i kończysz chirurgię transplantacyjną. Brzmi naprawdę imponująco. Jak wspominasz natomiast czas szkolenia rezydenckiego?
     
     
     
     
    Alex Bondoc: Wspomnienia są miłe ale nie da się zapomnieć jak ciężko musiałem pracować. To co jednak zawsze mówię - nigdy nie zamieniłbym tego czasu bo tak wiele się nauczyłem, bo to był odpowiedni moment w moim życiu na rezydenturę i spotkałem podczas swojego szkolenia wspaniałych ludzi. Nie ma wątpliwości, że pracowałem ciężko. W Stanach jest limit godzinowy pracy rezydenta, który wynosi maksymalnie 80 godzin na tydzień. Oczywiście ta liczba godzin jest uśredniania w skali miesiąca, wiec są tygodnie gdy pracuje się znacznie dłużej. Natomiast na koniec każdego dnia mam przeświadczenie, że przechodzę wyjątkowo dobry trening, a moi koledzy-rezydenci stają mi się niejednokrotnie bliskimi przyjaciółmi.
     
     
     
    Mateusz Palczewski: Jakie momenty ze swojej rezydentury wspominasz najlepiej, a jakie najgorzej?
     
     
     
     
    Alex Bondoc: Sądzę, że najlepszą nagrodą jaką otrzymywałem to ludzie których spotykałem i to czego się nauczyłem. Oczywiście, bycie lekarzem to ciężka praca i na pewno może być nie do zniesienia gdy musisz robić to czego akurat nie lubisz lub gdy nie lubisz swoich współpracowników. Miałem to szczęście, że praca i nauka sprawiała mi radość i miałem bardzo dobre relacje ze swoimi kolegami i koleżankami.
    Najgorsze ze szkolenia była ilość czasu jaki musiałem poświęcać. Bywało, że nie istniał żaden zegar, żaden czas, którego mogłem się trzymać. To pacjenci i ich choroby dyktowały tempo. W związku z tym to szpital dyktował czas dla rodziny i na odpoczynek. Dla mnie, w życiu najważniejsza jest właśnie moja rodzina i to ona jest największą nagrodą. Niejednokrotnie, gdy któryś z moich pacjentów był w ciężkim stanie, wymagany był zabieg, musiałem jednak z pewnych rzeczy i właśnie rodziny „rezygnować”. Muszę przyznać, że świadomość, iż moi bliscy mogli myśleć, że nie są dla mnie najważniejsi przeżywałem bardzo emocjonalnie  i dużo mnie to kosztowało.
     
     
     
     
    Mateusz Palczewski: Proszę, wyobraź sobie, że możesz w tej chwili powiedzieć coś ważnego do wszystkich rezydentów na świecie - co by to było? Czy są jakieś rady, które uważasz za szczególnie ważne?
     
     
     
     
    Alex Bondoc: Powiedziałbym, że bycie rezydentem jest niesamowitą odpowiedzialnością - taką, która jednocześnie może być bardzo wdzięczna ale i bardzo frustrująca i męcząca. Ważne, by wiedzieć, że jeśli myśli się, iż skończenie rezydentury i stanie się specjalistą drastycznie coś zmienia, to jest się w błędzie. Jeśli rezydenci myślą, że ilość godzin spędzanych w szpitalu zmieni się, też mogą być w błędzie. Tak naprawdę wzrasta odpowiedzialność i może to stać się jeszcze bardziej stresujące. Pełne oddanie się swoim pacjentom potrafi być czasochłonne, więc rezydenci muszą pamiętać co naprawdę sprawia, że są szczęśliwi i że potrzeba poświęcenia w dążeniu do stania się w pełni samodzielnym lekarzem.
    ***
    In English:
    MP: First time when you visit US hospitals you might have an impression that ideal hospitals really exist. Am I right or I was just lucky to spend some time in excellent places?
     
     
     
    dr Alex Bondoc: You have been lucky to spend time in some excellent places because unfortunately, no ideal hospital truly exists. However, perhaps what you have experienced are hospitals that strive to be ideal hospitals.
    In my opinion, truly excellent hospitals share very common traits. And, these traits are shared by truly excellent physicians. These traits include:
    1.    Commitment to patient care. This should and always will be the priority of the health care system. Having rotated at a number of different hospitals, I think some institutions are really committed to their patients while others focus more on reputation, profit, or perhaps other, less altruistic motives. I think one thing to really look at also is whether these great institutions are also willing to make difficult decisions that are not always popular with patients, their families, or even their own staff.
    2.    Transparency and commitment to improvement. Truly great institutions are acutely aware of their short comings and have a strong desire to improve. Such institutions have to face challenges and failures head on nor will they hide them from the people who work there or the public.
     
     
     
     
    MP: Could you introduce yourself a little and tell us what are you doing right now? (If you could mention how old are you)
    dr Alex Bondoc: I am 36 years old and originally grew up in Cincinnati, Ohio. My parents are first generation immigrants and I was the first person in my family to be born in the United States. I was inspired to pursue medicine by my father who was an Internist. I went to Medical School at the University of Michigan and returned home to complete my General Surgery Residency the University of Cincinnati. I did complete two years of research in the lab of Greg Tiao, MD studying the molecular basis of biliary atresia.
    After residency, I completed 2 years of Pediatric Surgery fellowship at Cincinnati Children’s. I am currently completely a 2 year fellowship in Abdominal Transplant Surgery at University of Cincinnati.
     
     
     
    MP:  So you are 36 y.o. and you have already become specialist in general surgery, pediatric surgery and now you are doing another fellowship. Sounds really impressive! How do you recall your residency time?
     
     
     
    dr Alex Bondoc: I recall my residency fondly although I do not discount how hard I worked. What I tell people is that I would not change my residency experience for anything because of where it got me, what I learned, and the people I met along the way.
    There is no doubt that I worked hard. Here in the United States there is a restriction on residency work hours limiting us to 80 hours/week. Of course, this number is averaged over a four week period, so there are certainly weeks someone works significantly more that 80 hours. However, at the end of the day, I feel like I am exceptionally well trained, and I still count some of my residency classmates as extremely close friends.
     
     
     
     
    MP: What part of that time you find as most pleasant and what was the worst part?
     
     
     
     
    dr Alex Bondoc: I think the most rewarding part of my residency were the people I met and what I learned. Certainly being a doctor is hard work. It truly could be intolerable if one did not like what he or she was doing or who one’s coworkers were. I was lucky enough to enjoy both my work and my co-workers.
    The worst part certainly was the time commitment. There is no clock that I could follow. The patients and their illnesses dictated that. As such, more time in the hospital cuts into time with family or leisure time or studying. For me, my family is the most important and rewarding part of my life. However, when a patient is sick or needs an operation, things have to be put on hold. Making my family feel as if they were not my absolute priority takes an incredible emotional and mental toll on me.
     
     
     
     
    MP: Please imagine that this time you can tell something important to residents all over the world – what would it be? Do you have any advices you find particularly important?
     
     
     

    dr Alex Bondoc: I would advise them that being a resident is an incredible responsibility, one that can be amazingly rewarding but also exceptionally frustrating and tiring. More importantly though, if those residents think that life changes drastically as an Attending, then they are also mistaken. While residents may think that sheer number of hours spent in a hospital may change, they actually may not. In fact the responsibilities may increase and become more stressful.
    Full commitment to one’s patients can be time consuming, so residents must be mindful of what truly makes them happy and that sacrifices must be made in the pursuit of becoming a full-fledged physician or surgeon.

    MedFor.me
    Ludzka albumina jest szeroko wykorzystywana w terapii (m.in. w leczeniu oparzeń), ale również w przemyśle medycznym do produkcji szczepionek i niektórych leków. Obecnie dostępna albumina jest preparatem krwiopochodnym, produkowanym z krwi dawców. Ze względu na ciągły niedobór krwi oraz ryzyko transmisji zakażeń od lat próbuje się uzyskać syntetyczne "analogi" preparatów krwiopochodnych, w tym albuminy. Już wkrótce produkcja tego białka poza organizmem człowieka może stać się codziennością.
    Chińscy naukowcy opublikowali swego czasu na łamach prestiżowego Proceedings of the National Academy of Sciences wyniki prac nad produkcją przemysłowych ilości albuminy w nasionach transgenicznego ryżu.
    Największym problemem badań nad produkcją rekombinowanej albuminy jest opracowanie stosunkowo taniej metody pozwalającej na uzyskiwanie dużych ilości białka, które nie niosłoby ryzyka reakcji układu odpornościowego. Dotychczasowe próby z użyciem roślin ograniczała stosunkowo niewielka ilość uzyskiwanego białka. Ryż wydaje się rozwiązywać ten problem - nasiona tej rośliny wyspecjalizowały się w przechowywaniu białek, są więc idealnym bioreaktorem do produkcji albumin.
    Autorzy pracy stworzyli transgeniczny ryż, w którym gen dla albuminy jest aktywowany podczas produkcji nasion. Dlatego białko jest odkładane w nasionach i stanowi nawet 10% wszystkich znajdujących się w nich białek. Izolacja tak wyprodukowanego białka jest już stosunkowo łatwa i pozwala na uzyskanie czystego, gotowego do użycia preparatu albumin.
    Źródło: "Lekarz zakaźnik"
    Autor: devitto (2011)

    Newman
    Niech nie zwiedzie Cię wybuch, karambol i ostrzał maszynowy - głównych bohaterów kina akcji urazy się nie imają! Czasem któregoś draśnie pocisk, przygniecie auto, a muskularny cyngiel stłucze na kwaśne jabłko. Wtedy też NFZ-tu nie naciągną na nieuzasadniona hospitalizację. Wstaną, sami się zoperują, otrzepią się i ruszą dalej. Bryluje tu kilku nietłukących się dżentelmenów. 
    James Bond, as brytyjskiego wywiadu wie, jak nie złamać sobie kręgosłupa w czasie skoku z rozpędzonej ciężarówki czy z nie do końca otwartym spadochronem. Pamięta także, że zawsze najbezpieczniej jest wpaść z wysokości kilkuset metrów do... jakiejś rzeki. Ma w swoim dorobku płukanie żołądka, prawie udaną autodefibrylację i wyciąganie z ramienia resztek naboju przy użyciu ostrego noża. Czasem zdarza mu się tracić przytomność na kilka godzin po jednym ciosie w tył głowy. Ale do przychodni wpada tylko wtedy, gdy przyjmuje młoda, zgrabna pani doktor.
    Nie ustępuje mu John McClane ze szklano-betonowej pułapki wieżowca. Choć lubi chodzić nieco poobijany i umorusany krwią, to przecież happy endu nie zakłóci przestrzelony bark, szkło powbijane w stopy ani upadek ze schodów. Się zagoi…


    Główny bohater „Marsjanina” Mark Watney czy tytułowy Doktor House pokazują szerokiej publice jak sprawnie samemu się zoperować. Konieczne są: lusterko, igła, nitka, czasem jakieś pigułki przeciwbólowe i ułańska fantazja.
    John Rambo na izbie przyjęć też się często nie pojawia. Nie ma sensu doktorowi zabierać czasu - ranę na ramieniu można wszak zaszyć samemu. Igła, nitka... Twardym być.
    Do potencjalnych naśladowców: Drogie Dzieci! Nie róbcie tego w domu! Dziabanie się igłą, skakanie z drugiego piętra, rozwalanie muru pięścią i pływanie pod lodem zostawcie superbohaterom.
    Mateusz Malik, lekarz

    Newman
    Długo zapowiadane, niecierpliwie oczekiwane deklaracje aktualnego Ministra Zdrowia Konstantego Radziwiłła dotyczące zmian systemowych w polskiej ochronie zdrowia potwierdziły ogólny kierunek obrany przez rząd premier Beaty Szydło. Za pozytywny należy uznać konkretnie zarysowany i rozpisany w czasie plan, z którego można będzie Rząd rozliczyć oraz dość trafne diagnozy istniejących problemów. Jednak według ekspertów nie ma w tych założeniach żadnego rozwiązania doraźnych, wymagających pilnej interwencji problemów, takich jak rosnący niedobór kadr medycznych czy dramatyczna sytuacja ambulatoryjnej opieki specjalistycznej w kilku obszarach.
    Min. Konstanty Radziwiłł i premier Beata Szydło zaprezentowali na konferencji prasowej 26 lipca 2016 założenia reformy wprowadzającej tzw. "Narodową Służbę Zdrowia". Przedstawiono wraz z harmonogramem realizacji pięć priorytetów dotyczących zmian systemowych, tj:

    Warto wspomnieć, że jest to pierwsza od 1999 roku radykalna propozycja zmiany w obszarze zdrowia publicznego, którego narastające problemy pod dywan zamiatały kolejne rządy. Na uwagę zasługuje fakt dobrze postawionej diagnozy (o czym pisaliśmy już w kontekście mapy potrzeb zdrowotnych), ale w wielu punktach brakuje realnych perspektyw realizacji zamierzeń. Za kluczowe problemy systemu ochrony zdrowia minister uważa: jego niekonstytucyjność, nadmierną komercjalizację, brak koordynacji opieki nad pacjentem, niedofinansowanie, zaniedbane zdrowie publiczne i brak nadzoru nad całym systemem ochrony zdrowia. Trudno się nie zgodzić. Jakie rozwiązania proponuje minister?
    I. Likwidacja NFZ i powszechny dostęp do świadczeń - budżetowy system zarządzania i finansowania opieki zdrowotnej
    Obecny system składkowy z założenia wyklucza część obywateli na zasadzie - kto nie pracuje, ten się nie poleczy. Realia są jednak takie, że nawet "świecący się na czerwono" w eWUŚiu i tak uzyskują świadczenia na podstawie swoich oświadczeń. Otwarcie się na wszystkich obywateli pozwoli uniknąć sytuacji wykorzystywania pomocy doraźnej przez nieubezpieczonych.
    Powszechnie krytykowany przez ekspertów jest pomysł rozbiórki NFZ, co musi spowodować ogromny organizacyjny i kompetencyjny chaos. Zadania centrali ma przejąć podsekretarz w MZ, a struktur regionalnych tzw. WUZ-u. Wojewódzkie Urzędy Zdrowia będą podlegały ministrowi, a zarządzać ma nimi regionalny wojewoda. Czy naprawdę nie da się wprowadzać zmian bazując na obecnej strukturze?
    Przeniesienie środków na służbę zdrowia do budżetu oznacza stworzenie "nienaruszalnego" Państwowego Funduszu Celowego „Zdrowie” (PFC „Zdrowie”), którego dysponentem będzie Minister Zdrowia, a przychodami środki pochodzące z części wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych (ekwiwalent składki zdrowotnej) i koniecznej dotacji z budżetu państwa uzupełniającej wielkość środków do docelowego poziomu 6% PKB w 2025 roku.
    W analizie pomija się fakt, że składka zdrowotna była dla wielu obywateli jedną z motywacji do legalnego zatrudnienia "w systemie". Obecnie ta zachęta ma zniknąć, co w połączeniu z demotywującym do podjęcia pracy programem 500+ musi prowadzić do dalszego ograniczania zatrudnienia i wzrostu bezrobocia.
    II. Sieć szpitali o trzech poziomach działalności i zupełnie inny sposób podziału środków
    Kluczowy wydaje się punkt dotyczący kontraktowania - preferowana będzie ciągłość opieki nad pacjentem, a nie poszczególne "procedury". Nie jest to doprecyzowane i budzi wiele obaw. Wiadomo, że maksymalne limity kontraktowe mają być zastąpione limitami minimalnymi, które szpital będzie musiał spełnić, żeby otrzymać odpowiedni budżet w następnym roku.

    Sieć musi siłą rzeczy uwzględniać obecnie istniejące placówki, które są mocno zróżnicowane, a przede wszystkim organami założycielskimi są nie zawsze podmioty publiczne. Budzi to obawy ekspertów o dyskryminację placówek w pełni lub częściowo prywatnych. Wielu ekspertów głośno mówi o zagrożeniu uczciwej konkurencji na rynku usług zdrowotnych i obniżeniu jakości opieki nad pacjentem.
    Na marginesie: dość zabawnie przedstawia się załączona powyżej mapa, która dość optymistycznie rozrzuciła po Polsce Instytuty i wirtualnie zapełniła ewidentne luki i białe szpitalne plamy...
    III. Zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do 6% PKB w ciągu 10 lat!
    Strategia zakłada stopniowe zwiększanie środków publicznych na zdrowie poczynając od roku 2018, co oznacza, że minister Radziwiłł i rząd, który reprezentuje biorą na siebie odpowiedzialność za wzrost z obecnych ok. 77 miliardów o niecałe pół punktu procentowego do końca kadencji obecnej ekipy... Może to wręcz oznaczać w skali Unii Europejskiej zmniejszenie nakładów na zdrowie. Według większości ekspertów to zdecydowanie za mało w stosunku do ogromnych bieżących braków i potrzeb. A dodatkowo nie wiadomo, co z tą sprawą zrobi ewentualna kolejna ekipa polityczna...
    Wiadomo, że już niebawem frustracja narastająca we wszystkich grupach zawodowych medycyny (lekarze, lekarze rezydencji*, pielęgniarki, fizjoterapeuci, ratownicy medyczni, technicy medyczni) przekroczy próg bezpieczeństwa i Rząd RP będzie musiał dobrze przemyśleć szybsze i bardziej priorytetowe potraktowanie zwiększenia nakładów na zdrowie.
    IV. Budowa zespołu podstawowej opieki zdrowotnej i koordynacja opieki nad pacjentem poprzez POZ 
    To najbardziej enigmatyczny z „priorytetów” - stworzenie zespołu złożonego z lekarza, pielęgniarki, pielęgniarki szkolnej i położnej oraz... dietetyka! Kompletnie nie wiadomo kto ma być koordynatorem takiego zespołu, jakie konkretnie środki i skąd zostaną przeznaczone na ich tworzenie.
    Pozytywna jest zapowiedź lepszego przepływu informacji o pacjencie pomiędzy lecznictwem specjalistycznym a podstawową opieka zdrowotną. Wiadomo jednak, że nie uda się tego realizować w sposób sprawny bez zintegrowanego systemu informatycznego, którego wciąż brak. W ten grząski teren minister nawet nie próbuje wchodzić. Najwyraźniej nie ma ambicji być Kazimierzem Wielkim informatyzacji polskiej służby zdrowia (poprzedni ministrowie się na tym temacie przejechali)
    Jednym z ważniejszych zagadnień wydaje się być planowana modyfikacja systemu finansowania „nowej POZ”, reformująca dzisiejszą stawkę kapitacyjną. Obok stawki podstawowej pojawi się komponent motywacyjny za profilaktykę i promocję zdrowia, dodatek za opiekę nad pacjentami przewlekle chorymi oraz dodatki za wyniki leczenia pacjentów z niektórymi chorobami przewlekłymi. Na razie niewielu lekarzy POZ wypowiadają się na ten temat: finansowych konkretów wszak brak.
    V. Integracja systemu zdrowia publicznego - profilaktyka przede wszystkim
    Urząd Zdrowia Publicznego to nowa instytucja, która ma bardziej zintegrować już istniejące odpowiedzialne za zdrowie publiczne (SANEPID, Centrum ds AIDS, agencje walki z alkoholizmem i narkomanią i inne).
    Za tym ma pójść sprawniejsze działanie w promocji zdrowia, profilaktyce chorób i skuteczniejsza ochrona Polaków przed nałogami. „Integracja zadań i obowiązków, a także połączenie zasobów sprawi, że w systemie rzeczywiście zaistnieje program zdrowia publicznego i zostaną dopełnione działania, które wstępnie zaledwie lekko zarysowano ustawą o zdrowiu publicznym” - czytamy w raporcie. W ostatnim zdaniu cicho pobrzmiewają wyrazy uznania dla przyjętej przez poprzedni rząd Ustawy o Zdrowiu Publicznym.
    Ten punkt jest powszechnie traktowany i komentowany pozytywnie. Istnieje jednak obawa, że tworzenie nowego specjalnego urzędu i rozbudowa administracji może się okazać jedynie zabiegiem fasadowym i sposobem na zatrudnienie na państwowych etatach kolejnych znajomych królika. 
    Szczegółową strategię zmian zamieszcza ministerstwo na swojej stronie - zachęcamy do lektury i dyskusji.
    Mateusz Malik, lekarz
    (w artykule wykorzystaliśmy cytaty i grafiki z prezentacji Ministerstwa Zdrowia)
    *) zabawna literówka, mieli być rezydenci - ktoś zauważył, więc zostwiam

    gecko
    Doniesienia opublikowane na przełomie 2014/15 roku o skutecznej metodzie leczenia wirusowego zapalenia wątroby typu C wprowadziły do życia chorych promyk nadziei. Do niedawna powszechnie uznawana terapia nie gwarantowała wyleczenia nawet połowy przypadków. Kombinacja iniekcji interferonu z przyjmowaną doustnie rybawiryną obfitowała w szereg trudnych do zniesienia objawów niepożądanych (wysoka gorączka, bóle stawowo-mięśniowe, zaburzenia psychiczne).  Długa i ciężka droga (standardowo 48 tygodni) prowadziła pacjentów do niepewnej rekonwalescencji. Zastosowanie „schematów nieiniekcyjnych” - m.in. terapii 3D (DIRECT- bezpośredni; bez użycia interferonu, z zastosowaniem leków celowanych w wirusa) stanowi zwieńczenie prac prowadzonych na rzecz walki z HCV. Terapia z zastosowaniem ombitaseviru, paritapeviru i dasabuviru jest kosztowna i z pewnością nie każdy nią zainteresowany może zostać  objęty leczeniem, jednak jej pojawienie w arsenale współczesnej medycyny wyzwoliła światowych hepatologów z prawie 30-letniego potrzasku. Historia stopniowego zwycięstwa nad wirusem udowadnia, że rozwikłanie trudnych zagadek terapeutycznych nie jest wyłącznie pobożnym życzeniem naukowców. Oto zestawienie trzech, z którymi obecnie prowadzona jest nierówna walka. Stawką jest życie oraz zdrowie pacjentów.*
    Antybiotykooporność
    „Osoba, która bez namysłu stosuje terapie penicyliną jest moralnie odpowiedzialna za śmierć człowieka, który przegrywa walkę z organizmem penicylinoopornym.” Aleksander Fleming, 1945
             Już Aleksander Fleming – ojciec antybiotykoterapii, dostrzegł zagrożenie jakie niesie ze sobą rozpowszechniony obrót antybiotykami. XX-wieczne „cudowne lekarstwa”, jak nazywane były antybiotyki w początkach odkrycia, dokonały pozornie trwałej zmiany w statystyce przyczyn zgonów. Na początku XX. wieku w Stanach Zjednoczonych prym wiodła grypa oraz zapalenie płuc, kolejne miejsce zajmowała gruźlica. W połowie tego stulecia zastąpiły je choroby serca oraz rak. Dlaczego użyłem słowa „pozornie”? Z powodu narastającej oporności choroby infekcyjne mogą niebawem powrócić na swój szczebel w hierarchii. Jest to wynik nadużycia tej grupy leków w walce z infekcjami u ludzi, ale również roli, jaką odgrywają w przemyśle spożywczym. Przykładowo, dane pochodzące z roku 2002 (czyli prawie sprzed 15 lat) pokazują, że ponad 60% szczepów gronkowca złocistego w USA było opornych na metycylinę (niewykorzystywany już antybiotyk z grupy penicylin), w 2005 roku zaś z powodu tego gatunku zmarło 20.000 osób, z ponad 100.000 nią zakażonych (śmiertelność 20%). Z raportu przygotowanego przez WHO w 2015 roku dowiadujemy się, że coraz trudniej leczyć jest często występujące zakażenia dróg oddechowych, moczowych, krwi czy skóry. Wzrasta również oporność na tzw. antybiotyki „ostatniej szansy”, zarezerwowane dla pacjentów oddziałów Intensywnej Terapii czy Chorób Zakaźnych.  Moje zainteresowanie wzbudziła również informacja o wyizolowaniu szczepu Klebsiella Pneumoniae, który być może za kilkanaście lat uzyska oporność całkowitą. Fakt ten stał się bodźcem do wystosowania oświadczenia World Health Organization: „To zagrożenie (antybiotykoodporności – przyp.red.) przestało być wyłącznie przewidywaniem na przyszłość, ono istnieje właśnie teraz. Może dotyczyć każdego, niezależnie od wieku i miejsca zamieszkania.” Światełko w tunelu? Inicjatywa „10x ‘20” stowarzyszenia IDSA (Infectious Diseases Society of America), której celem jest stworzenie 10 innowacyjnych antybiotyków systemowych przed 2020. Na celowniku są tzw. „ESKAPE pathogens” (Enterococcus faecium, Staphylococcus aureus, Klebsiella pneumoniae, Acinetobacter baumannii, Pseudomonas aeruginosa oraz gatunki z rodziny Enterobacter), odpowiedzialne za większość infekcji szpitalnych na terenie USA. Więcej o inicjatywie w źródłach.
    Rak trzustki
    „Medycyna zna zatem tę chorobę od ponad trzech tysięcy lat. I od ponad trzech tysięcy lat ludzkość stuka do drzwi medycyny, błagając o lek.”  Cancer, The Great Darkness, Fortune, 1937
              Cytat ten, podobnie jak i poprzedni, emanuje pesymizmem, niestety uzasadnionym.  O patologii jaką są nowotwory można napisać bardzo dużo, jednak w kontekście opisywanego tu raka trzustki na plan pierwszy wysuwa się jego śmiertelność. Według American Cancer Society (ACS) wskaźniki jednorocznego przeżycia sięgają zaledwie 20%, co dotyczy pacjentów z guzem ograniczonym do narządu. Uzyskanie diagnozy w momencie występowania rozległych przerzutów do wątroby oraz węzłów chłonnych jest niestety zjawiskiem najczęstszym, ponurym rokowniczo. Nowotwór podstępnie zagarnia dla siebie kolejne obszary organizmu chorego, dając w zamian nietypowe objawy – ból brzucha, kręgosłupa, świąd skóry. Jakie więc czynniki decydują o tym, czy ktoś zostanie zdiagnozowany wcześniej niż inni? Znaczenie ma przede wszystkim lokalizacja guza. Przykładowo, wzrost nowotworu w okolicy tzw. głowy trzustki może zablokować wypływ żółci z wątroby poprzez ucisk sąsiadującego przewodu żółciowego wspólnego. Guz wywoła żółtaczkę, co zwróci uwagę pacjenta i być może stworzy szansę na przeprowadzenie operacji chirurgicznej. Ten sam stan chorobowy rozwijający się w ogonie trzustki, położonej dalej niż głowa, nie spowoduje tak szybkiego zażółcenia skóry, wykluczając jakiekolwiek opcje chirurgiczne. Jeśli o leczeniu chirurgicznym mowa, to kwalifikuje się do niego tylko 10-15% chorych. Tylko doszczętne wycięcie guza, spośród dostępnych obecnie metod leczenia, ma charakter radykalny, prowadzący w swym założeniu do całkowitego wyleczenia. Pomimo tego, perspektywy są niezadowalające. Średni czas przeżycia po tumorektomii wynosi 18 do 20 miesięcy (źródło: ACS). Obecnie, tylko profilaktyka ma śmiałość odpowiadać na pytanie „jak walczyć z nowotworem?”. Apele onkologów nawołują do zaprzestania palenia tytoniu, do walki z otyłością i ograniczenia spożycia wysoko przetworzonej żywności. Grupa naukowców z NUY Langone Medical Center w kwietniu bieżącego roku podała związek pomiędzy rakiem trzustki a składem flory jamy ustnej (streszczenie artykułu w źródłach). Spekulacje prowadzone na temat skuteczności ultrasonografii w przesiewowym wykrywaniu nowotworów trzustki zdają się trafiać w nieprzynoszące rozwiązania sedno. USG to metoda nieinwazyjna i powszechnie dostępna, jednak jej ograniczeniem jest niska czułość w wyszukiwaniu bardzo małych skupisk komórek guza.
    Nagła głuchota                      
    „Ślepota odcina od rzeczy, lecz głuchota odcina od ludzi” Hellen Keller, amerykańska głuchoniewidoma pisarka
              Nagła głuchota, czyli innymi słowy nagły niedosłuch czuciowo-nerwowy, to prawdopodobnie najmniej niepokojący dla czytelnika z opisywanych tu problemów. Ze względu jednak na brak solidnie usystematyzowanej wiedzy na temat przyczyn schorzenia oraz fakt uszkodzenia jednego z najważniejszych zmysłów w toku choroby, czyni ten stan niepokojącym wyzwaniem dla laryngologów. Schorzenie to zawiera w swej definicji stany uszkodzenia słuchu (zazwyczaj jednostronnego) powyżej 30dB, narastające do trzech dni. Gama objawów obejmuje nagłe uczucie zatkania ucha, jego „pełność” aż po całkowity brak zdolności odbierania dźwięków. Wiadomo, że przyczyną tych schorzeń jest patologia ucha środkowego – ślimaka.  „Czy będę słyszał na chore ucho?” - na pytanie, które formułuje każdy pacjent po zaistnieniu objawów choroby bardzo ciężko jest odpowiedzieć. W toku wieloletnich badań stwierdza się mniejsze powodzenie leczenia u dzieci oraz osób starszych. Współwystępowanie głuchoty wraz zaburzeniami równowagi stawia powrót do zdrowia pod dużym znakiem zapytania. Za jeden z najważniejszych czynników rokowniczych uważa się szybkość wdrożonego leczenia.  Zmniejsza ją nierzadkie bagatelizowanie problemu przez pacjentów, którzy swą „socjalną niewydolność słuchu” odkrywają po pewnym czasie. Standardowa terapia trwa 10 dni i składa się z m.in. leków rozszerzających naczynia, przeciwwirusowych, zmniejszających stan zapalny, moczopędnych i uspokajających.  Choć w ponad 60% przypadków słuch wraca do sprawności wyjściowej, brak jest obiektywnych dowodów na wpływ jakiegokolwiek leku na taki stan rzeczy (w porównaniu do placebo). Mamy więc efekt, choć nie wiadomo dlaczego. Korzystamy z wielu medykamentów, nie wiedząc który tak naprawdę działa. 
              Tytuł artykułu jest nieprzypadkowy. W przypowieści o mitycznym Węźle Gordyjskim, którego rozwiązania podjął się Aleksander Wielki – historyczny zdobywca Imperium Perskiego, można znaleźć myśl gotową do wprowadzenia dzisiaj. „Mieszkańcy miasta (Gordion – przyp. red.) mówili o istnieniu przepowiedni głoszącej, że ten, kto rozwiąże trudny do rozplątania węzeł, będzie panem Azji. (…) Gdy Aleksander przystąpił do rozwiązywania splotu rzemieni tak zagmatwanego, że nie można było ani dostrzec, ani nawet domyślić się, gdzie szukać jego początku czy końca, zaniepokoili się, by daremne usiłowania nie zmieniły się w złą wróżbę. Król jednak nie mocował się długo z węzłem. „Nieważne – powiedział – w jaki sposób się to rozplącze” – i mieczem przeciął wszystkie rzemienie.” (źródło: wikicytaty) Dla świadomości współczesnego naukowca właśnie taki model postępowania jest najbardziej kuszący. Zakłada on optymistyczny obrót spraw, których istota problemu zostaje rozwiązana w sposób prosty, choć niekoniecznie szablonowy. Przechodząc na rozumowanie medyczne, mówimy teraz o chorobach, które od lat wiążą ręce lekarzom. Nauka potrzebuje umysłów otwartych, zdolnych do oczyszczania dotychczasowego zbioru poglądów z ze starych rozwiązań - stworzenia miejsca dla świeżych pomysłów. Jeżeli dotychczasowe schematy myślenia zawiodły, czemu nie spróbować czegoś nowego? To jedna z wielu koncepcji, ale warto trzymać za nią kciuki.
    Maciek Magdziak
    *W układaniu powyższego zestawienia kierowałem się wyłącznie osobistymi przekonaniami, wzbogaconymi skromnym doświadczeniem klinicznym. Wybór problemów, z jakimi boryka się współczesna medycyna ma jednak swoje uzasadnienie. Alarmujące dane na temat szczepów lekoopornych na świecie, wskaźnik 5-letniego przeżycia dla raka trzustki (około 6%), brak sposobów leczenia głuchoty popartej wiarygodnymi metodami naukowymi mówią same za siebie. Tekst ten może być traktowany jako wstęp do rozmowy o limitach medycznych sukcesów. Ich zbiór uzupełniliby neurolodzy, od lat szukający skutecznej terapii stwardnienia rozsianego, lekarze chorób genetycznych („leczymy objaw, nie zaś przyczynę”) oraz Ci specjaliści, którzy walkę o życie pacjenta muszą niejednokrotnie oddawać „paliatywnym walkowerem”.
    Źródła:
    http://cid.oxfordjournals.org/content/50/8/1081.full http://www.dentistryiq.com/articles/apex360/2016/05/oral-bacteria-linked-to-pancreatic-cancer.html

    MedFor.me
    Konwencjonalna terapia osteoporozy charakteryzuje się wieloma przeciwwskazaniami i prowadzić może do mnogich działań niepożądanych, stąd bada się alternatywne substancje, które wpływałyby korzystnie na metabolizm tkanki kostnej.
    Odkąd izoflawony sojowe zaczęły tracić swoją mocną pozycję na rynku preparatów zwiększających gęstość kości, trwa poszukiwanie innych substancji roślinnych. Badacze ze Stanowego Uniwersytetu na Florydzie od lat zajmują się testowaniem korzystnych właściwości śliwek w kontekście osteoporozy. Ich najnowsza praca badawcza sugeruje, że wzbogacenie diety w suszone śliwki skutkuje znaczącym wzrostem gęstości kości (bone mineral density - BMD).
    (...) Spośród wszystkich produktów pochodzenia roślinnego to właśnie działanie suszonej śliwki przedstawia się najbardziej obiecująco. Kobiety w okresie postmenopauzalnym narażone są na gwałtowną utratę masy kostnej. Tymczasem spożywanie śliwki może nie tylko zapobiegać temu niekorzystnemu zjawisku, ale również odwracać zmiany, które już zaszły. Prawdopodobnie odbywa się to poprzez inhibicję resorpcji kostnej. Co więcej, unikalne właściwości suszonej śliwki wspomagają rozbudowę struktury beleczkowej kości, co poprawia jej architektonikę. Wstępne testy potwierdziły, że spożywanie suszonych śliwek przez kobiety w okresie postmenopauzalnym polepsza wskaźniki obrotu kostnego. (...)

    Mechanizmy korzystnego wpływu konsumpcji owoców i warzyw na gęstość kości pozostają niejasne. Przesunięcie równowagi kwasowo-zasadowej to jedna z koncepcji wyjaśniająca to zjawisko. Tymczasem niektóre badania sugerują, że to wysokie stężenie witaminy C i K i odpowiedzialne jest za ochronę kości. Suszone śliwki bogate są ponadto w związki fenolowe, takie jak kwas chlorogenowy, który ma właściwości antyoksydacyjne i wymiata wolne rodniki mające swój udział w resorpcji kości. Poza tym uważa się, że suszone śliwki są bogatym źródłem boru. Istnieją liczne doniesienia, że pierwiastek ten moduluje metabolizm wapnia w organizmie ludzkim, zmienia równowagę hormonalną i w ten sposób wpływa na BMD. Supresja stanu zapalnego, która wyraża się poprzez obniżone CRP, również może mieć swój udział w całym mechanizmie. Podsumowując, wydaje się, że suszone śliwki mają szczególnie korzystne działanie na gęstość kości u kobiet w czasie postmenopauzalnym, ponieważ zawierają multum substancji, które razem prowadzą do zmniejszenia tempa obrotu kostnego.
    Za portalem MedTube
    gp_doctor

    Newman
    Do akcji ruszają lekarze-antyszczepionkowcy! To już taki wyższy poziom absurdu. Już nie tylko więcej „przezornych” rodziców, gotowych zabezpieczyć swoje pociechy przed odczynami poszczepiennymi (stopNOP), wyssanym z palca autyzmem lub po prostu „nieetyczną szczepionką” (?!) Do akcji ruszają lekarze gotowi swoim numerem PZW firmować tę paranoję.
    - Kto, jak nie mój kochany doktor potwierdzi moje wątpliwości co do szczepienia mojego dziecka? - chciało by się powiedzieć... 
    W artykule z natemat.pl czytamy o wielkopolskich lekarkach, które publicznie wypowiadały się o szczepieniach w sposób negatywny. Jedna z nich już w publicznej przychodni nie pracuje. Zmieniła zatrudnienie i zarabia na chleb lecząc... homeopatią. Za tym rodzajem leczenia nie stoi wszak żaden „spisek koncernów farmaceutycznych”. Hmm...
    Od dawna szokuje pewien rys charakteru widoczny u niektórych rodziców. Gdy zaangażują się w określoną ideologię, są gotowi bronić dzieci przed wyimaginowanymi zagrożeniami, wypierając te faktyczne. Wzrasta populacja niezabezpieczonych dzieci na całym świecie, także w Polsce i w najlepsze idzie produkcja nowych zachorowań na kiedyś powszechne, a obecnie rzadkie choroby zakaźne, takie jak gruźlica, polio, krztusiec, odra... Zasada: „Rodzicu, sprawdź to na skórze swojego dziecka” obowiązuje w niektórych środowiskach. Nic nie przemawia do wyobraźni: spadek zachorowań na wściekliznę u dzikich zwierząt i psów, wyeliminowanie z populacji czarnej ospy, która zbierała śmiertelne żniwo, czy po prostu statystyki skuteczności szczepień.
    Homo sapiens sapiens. Gatunek, obdarzony wyrafinowanym ośrodkowym układem nerwowym, z którego niekiedy wcale nie korzysta.
    Mateusz Malik, lekarz


    Newman
    Na stronie Ministerstwa Zdrowia ukazały się dokumenty podsumowujące diagnozę realnych możliwości polskiej służby zdrowia i realnych potrzeb zdrowotnych Polaków. To pierwszy krok w kierunku zapowiadanego wprowadzenia map potrzeb zdrowotnych.
    Aby skutecznie leczyć niezbędna jest diagnoza. Cała historia III RP w aspekcie zdrowia to okres leczenia albo gruźlicy rutinoscorbinem, albo kiły rzeżączką albo albo kataru cytostatykami... Nieproporcjonalność działania wobec problemów była (i wciąż jest) zatrważająca. Wobec poważnych wyzwań dominowało lekceważenie i spychologia, inne próbowano rozwiązać rozwalając cały system (patrz zamiana Kas chorych na NFZ). Brakowało wciąż właściwego rozpoznania problemów, a także środków, by już stwierdzone rozwiązywać.
    Zapowiadane przez ministra K. Radziwiłła w powyborczych deklaracjach stworzenie map potrzeb zdrowotnych w zakresie lecznictwa szpitalnego i procedur wysokospecjalistycznych realizuje się na naszych oczach. Starannie przygotowane dokumenty, odrębne dla każdego województwa stwierdzają stan faktyczny. Nawet pobieżna lektura tych raportów robi wrażenie dużego profesjonalizmu - obszerny dokument określa m. in:
    ile lekarzy danej specjalności czy pielęgniarek pracuje na terenie danego województwa, jakie są w związku z tym braki kadrowe i co będzie to oznaczało za kilka lat piramidę wieku społeczności danego regionu ile urządzeń diagnostycznych typu PET-CT, rezonans, sprzętu do kardiologii interwencyjnej, echokardiografów i in znajduje się na terenie konkretnych powiatów i jak to się ma do zapotrzebowania na 100 tys mieszkańców (pacjentów) strukturę hospitalizacji w ostatnich latach Podstawowe pytanie, jakie stawiamy, to czy ktoś z tych cennych informacji skorzysta. Eksperci i doradcy jedno, realizacja postulatów przez polityków to drugie, o czym boleśnie przekonujemy się na co dzień. Determinacja ministra zdrowia wydaje się być duża, choć budzi wątpliwości status i siła przebicia doktora Radziwiłła w Rządzie. Wiele sygnałów, jakie płyną z dotychczasowych rozmów z politykami koalicji (m.in. w trakcie akcji adoptuj posła Porozumienia Rezydentów OZZL) sugeruje, że służba zdrowia wcale nie stała się jednym z priorytetów finansowych państwa. Wręcz przeciwnie, inwestycja w zdrowie Polaków jest wciąż postrzegana jako "dolewanie wody do dziurawego wiadra".
    Wspieramy postulaty rozsądnej redystrybucji środków finansowych na ochronę zdrowia w Polsce. I przypominamy: warto ekspertów nie tylko słuchać, ale korzystać z ich raportów.
    Podsumowanie danych nt. lecznictwa szpitalnego w Polsce
    Załączamy przykładowy raport: Mapa potrzeb zdrowotnych w zakresie lecznictwa szpitalnego dla województwa Dolnośląskiego
    Mateusz Malik, lekarz
    MAPA POTRZEB DOLNOŚLĄSKIE.pdf

    MedFor.me
    Na co dzień lekarz korzysta z wielu narzędzi, ale najczęściej sięga po... pieczątkę! W Polsce pierwszą wyrabia już w czasie stażu albo tuż po jego zakończeniu, by móc umieścić na każdym dokumencie medycznym swoje nazwisko i numer prawa wykonywania zawodu. Co decyduje o tym, że wybieramy konkretny rodzaj pieczątki? Polecenie starszych koleżanek i kolegów? Własne oczekiwania? A może ślepy traf?
    By pomóc w wyborze właściwego modelu przygotowaliśmy ranking pełen szczegółów technicznych, opinii użytkowników i aspektów, na które nie zawsze zwraca się uwagę. Wbrew pozorom, właściwy wybór urządzenia w zależności od dominujących zajęć zawodowych czy posiadanych tytułów naukowych pozwoli na wygodniejszą pracę, dużą oszczędność czasu i uniknięcie wielu frustracji.
    Newman i hypersonic
    Przedstawiamy naszych bohaterów, a poniżej czytelna tabela rankingowa:
    Pieczątki klasyczne. Składają się z oddzielnej poduszeczki nasączonej tuszem oraz gumki (pieczątki). Odbicie pieczątki wymaga samodzielnego naniesienia tuszu na pieczątkę.
    A) Stempel wiszący. Obecnie praktycznie niestosowany typ bez zabezpieczenia gumki. Wymaga podwieszania na specjalnym uchwycie i osobnej, zamykanej w pudełeczku poduszeczki z tuszem.
    B ) Metalowa kasetka. Klasyczna pieczątka z uchwytem w formie składanego „uszka”  zamykana wraz z poduszeczką w stalowej kasetce.

     
    C) Pieczątka „myszka”. Najnowocześniejszy rodzaj z uchylaną na zawiasie, zamykaną poduszeczką na tusz (wajcha).

    Pieczątki automatyczne. W pozycji „spoczynkowej” gumka stale kontaktuje się z poduszką nasączoną tuszem, a przybicie następuje automatyczne w wyniku wymuszonego ruchu w czasie naciskania pieczątki (kliknięcia)
    D) Pieczątka samotuszująca. Obrotowa gumka z tekstem w pełni automatycznie napełnia się w poduszeczce z tuszem przy każdym przyłożeniu. Niekiedy zaopatrzone w zamknięcie chroniące przed wysychaniem.
    E) Półautomatyczna, tzw. „zakreślacz” wersja wysuwana.  Wysunięcie i schowanie gumki wymaga pracy kciukiem.
    F) Półautomatyczna łamana w trójkąt. Otwarcie i zamknięcie wymaga pracy kciukiem, szczególnie zamykanie może przysporzyć pewnych kłopotów

    G) Pieczątki preink (błyskowe/ flashowe). Ich zasada działania opiera się na połączeniu gumki  przesiąkalnej dla tuszu z jego zasobnikiem. (Przydomek błyskowe odnosi się do tego że pod wpływem światła guma staje się nieprzesiąkalna  a wiec wzór pieczątki uzyskiwany jest przez naświetlenie odpowiednich obszarów surowej powierzchni gumy). Obowiązkowo z zamknięciem od spodu.
     

    ***
    A oto szczegółowy ranking - ocena w 16 kategoriach (+++ - dobrze się sprawdzi; ++ - średnio; + - zapomnij)
    Rodzaj pieczątki: A B C D E F G Właściwości Szybka i prosta w obsłudze +++ + ++ +++ ++ ++ ++ Do pracy przy biurku +++ ++ ++ +++ ++ ++ +++ Do pracy w biegu, na kolanie + + +++ ++ +++ ++ + Obsługa jedną ręką +++ + +++ +++ ++ +++ ++ Toleruje nierówne powierzchnie ++ + + + +++ ++ ++ Na długi okres pracy bez przerw +++ + + +++ + ++ ++ Łatwo się uzupełnia tusz +++ + +++ ++ +++ + ++ Niebrudząca + + + +++ + ++ +++ Nie przybije się „do góry nogami” + + +++ + +++ +++ + Trudno ją zgubić ++ ++ + +++ + ++ ++ Zmieści się do każdej kieszeni + +++ +++ + +++ +++ ++ Niezniszczalna +++ +++ ++ ++ + + +++ Wysoka elegancja + ++ + +++ ++ + +++ Pomieści dużą objętość tekstu + ++ ++ +++ + ++ +++ Precyzja przybijania +++ +++ ++ + +++ ++ ++ Można powiesić na smyczy + + +++ + +++ +++ +  
     
     
     
    Najlepsze pieczątki według MedFor.me:
    Pieczątka automatyczna samotuszująca (D) - 35 pkt, za klasyczną elegancję i dowolność rozmiarów Ex aequo: Pieczątka myszka (C) i Pieczątka typu "zakreślacz" (E) - 34 pkt, za mobilność i podręczny rozmiar Pieczątka typu preink (G) - 33 pkt, za innowacyjność i łączenie kilku dobrych cech konkurentów ***
    A na koniec trochę z przymrużeniem oka. Ustawa ani rozporządzenie nie ogranicza wielkości ani rodzaju pieczątki lekarskiej, więc co stoi na przeszkodzie, by lekarz z fantazją wybrał coś „z innej bajki”:


    MedFor.me
    Radiolodzy, chirurdzy, ortopedzi, kardiolodzy interwencyjni - to tylko część specjalizacji medycznych narażonych na działanie promieniowania jonizującego. Szacuje się, że w przypadku specjalizacji zabiegowych, takich jak kardiologia interwencyjna, ekspozycja zawodowa 2-3-krotnie przekracza dawkę promieniowania otrzymywaną przez radiologów, co zwiększa ryzyko rozwoju nowotworu do 1:100 w ciągu całego życia. Okazuje się, że stałe narażenie na wysokie dawki promieniowania powoduje zmiany na poziomie komórkowym zabezpieczające organizm przed szkodliwym działaniem promieniowania gamma.
    Tezę tę potwierdzają wyniki badania opublikowane na łamach European Heart Journal obejmującego obserwacją grupę dziesięciu kardiologów interwencyjnych, którzy byli przewlekle narażeni na promieniowanie jonizujące. U badanych osób zaobserwowano zwiększenie poziomu dwóch substancji chemicznych - glutationu i nadtlenku wodoru. Ponadto w limfocytach badanych osób zaobserwowano podwyższony poziom kaspazy 3, która uwrażliwia te komórki na apoptozę.
    Zdaniem autorów uzyskane wyniki wskazują, że u badanych lekarzy promieniowanie jonizujące doprowadziło do zwiększenia ilości reaktywnych form tlenu (3-krotne podwyższenie poziomu nadtlenku wodoru), ale w odpowiedzi na potencjalnie groźne działanie organizm wytworzył odpowiedź ochronną w postaci 2-krotnego wzrostu ekspresji czynników antyoksydacyjnych (glutation) chroniących przed reaktywnymi formami tlenu oraz zwiększył wrażliwość leukocytów na apoptozę, która służy w tym wypadku do usuwania uszkodzonych i potencjalnie nowotworowych komórek.
    Wydaje się zatem, że w wyniku przewlekłej, powtarzającej się ekspozycji zawodowej na promieniowanie jonizujące dochodzi do wytworzenia mechanizmów adaptacyjnych chroniących przed szkodliwym działaniem promieniowania.
    Za portalem chirurg.pl
    gp_doctor

    Kot
    Wakacyjny cykl "Lekarz dorabia"
    Kolejny ciekawy pomysł na dodatkowy zarobek dla lekarza to opieka medyczna nad uczestnikami różnych wyjazdów. Kolonie, obozy, wyjazdy studenckie, rejsy, pielgrzymki, wyjazdy na narty, obozy harcerskie to imprezy, których organizatorzy często zatrudniają medyków. Do zadań lekarza na takim wyjeździe polega najczęściej na sprawowaniu szeroko rozumianej opieki medycznej nad niepełnoletnimi uczestnikami.
    Wiele zależy od charakteru takiej imprezy oraz wieku podopiecznych. Czego innego można się spodziewać na obozie harcerskim w lesie pod namiotami a czego innego na wyjeździe narciarskim dla licealistów w Alpach. Liczba uczestników takich imprez waha się od kilkudziesięciu do kilkuset.
    Zazwyczaj małe dzieci oznaczają małe kłopoty a duże dzieci to duże zmartwienie. Podopieczni w okresie dorastania to często używki oraz niebezpieczeństwo urazów. Wiele zależy od wychowawców i tego na ile pozwalają uczestnikom. Co jakiś czas pojawiają się niepokojące artykuły o koloniach na których opiekunowie przymykają oko na alkohol i narkotyki bojąc się utraty klientów.
    Obowiązki
    Do obowiązków lekarza przed wyjazdem należy przede wszystkim zapoznanie się z chorobami przewlekłymi na które cierpią uczestnicy i przygotowanie się na ewentualne problemy z nimi związane. Typowe problemy to astma, choroby alergiczne, padaczka, niedoczynność tarczycy. Rodzice mają obowiązek podać w karcie uczestnika wszystkie obciążenia oraz przyjmowane leki. Każdy uczestnik powinien mieć ze sobą odpowiedni zapas medykamentów przepisanych przez lekarza. Dobrym pomysłem jest jeśli (szczególnie w przypadku młodszych dzieci) leki znajdują się na stałe w apteczce i lekarz codziennie wydaje je uczestnikom. Dzięki temu ma pewność, że przyjmują je regularnie (co pełni ważną rolę np w padaczce) oraz eliminuje ryzyko zgubienia co rodzi problemy w przypadku np. bardzo drogich leków na astmę (refundacja).
    Każdy lekarz powinien w porozumieniu z organizatorem skompletować apteczkę na wyjazd. W zależności od specyfiki wyjazdu powinny się znaleźć w niej konkretne elementy wyposażenia. Organizatorzy mają możliwość zakupienia większości leków i sprzętu medycznego. Wielu lekarzy zabiera podręczny zestaw ratunkowy w razie ciężkich zachorowań w którego skład wchodzą płyny infuzyjne oraz leki wchodzące w skład zestawu przeciwwstrząsowego. Ważne, żeby posiadać ze sobą taki sprzęt i wyposażenie, które potrafimy bezpiecznie i skutecznie użyć. Jeśli jedziemy z małymi dziećmi wskazane będzie zabranie ze sobą taśmy Broselowa lub innego systemu pozwalającego na szybkie ustalenie dawek leków ratujących życie.
    W trakcie obozu lekarz ma do dyspozycji pokój lub namiot stanowiący ambulatorium i tam przyjmuje chorych. Do typowych problemów należą kleszcze, skaleczenia, oparzenia słoneczne, przeziębienia, bóle brzucha, zatrucia pokarmowe, omdlenia, ukąszenia przez przeróżne owady. Starszym uczestnikom zdarza się stan po użyciu alkoholu, złamania oraz urazy głowy. Na wyjazdach narciarskich typowe są kontuzje kończyn. Oczywiście należy przygotować się na każdą ewentualność. Lekarz będzie udzielał wsparcia psychologicznego dla tęskniących za domem oraz dziewczynek przerażonych pierwszą w życiu miesiączką. Jest też druga strona medalu. Co roku w miejscach wypoczynku młodzieży zdarzają się utonięcia, wypadki komunikacyjne, reakcje anafilaktyczne oraz ciężkie urazy w wyniku upadku z wysokości. Słowem - stany zagrożenia życia. W przypadku wątpliwości co do stanu pacjenta lekarz odpowiada za skierowanie do szpitala do dalszej diagnostyki lub wezwanie zespołu ratownictwa medycznego. Jeśli zdecyduje, że uczestnik obozu może być leczony na miejscu może wystawić receptę na niezbędne leki.
    Lekarze na obozach są często odpowiedzialni za czuwanie nad higieną i żywieniem uczestników. Na przykład na obozach harcerskich mogą odpowiadać za pobieranie próbek żywności. Do ich obowiązków należy kontrolowanie włosów dzieci pod kątem wszawicy.
    Ważny jest bezpośredni dostęp do kart obozowych uczestników oraz prowadzenie dokumentacji medycznej. Zazwyczaj lekarz prowadzi zeszyt, gdzie opisuje kto i dlaczego zgłosił się do niego oraz jakie leczenie zastosował.
    Odpowiedzialność
    Wokół odpowiedzialności lekarzy na takim wyjeździe narosło wiele legend. Na portalach społecznościowych dla medyków nie brakuje opinii straszących mityczną odpowiedzialnością lekarza "jak coś się stanie". Należy podkreślić, że w przypadku postępowania zgodnie z zasadami sztuki i prawidłowego udzielenia pomocy oraz wczesnego przekazania do szpitala uczestnika w stanie zagrożenia życia nie ma możliwości postawienia lekarzowi jakichkolwiek zarzutów. Oczywiście rozżaleni rodzice mogą wytoczyć lekarzowi sprawę cywilną i próbować udowodnić, że do uszczerbku na zdrowiu dziecka doszło w wyniku jego zaniedbania. Jeśli będziemy wypełniać swoje obowiązki sumiennie, badać dzieci zgłaszające dolegliwości oraz dokumentować ich stan ryzyko odpowiedzialności karnej lub cywilnej jest minimalne. Na taką pracę możemy się zdecydować pod warunkiem, że mamy choć minimalną wiedzę i umiejętności z zakresu chorób i stanów nagłych u dzieci. Za wypadki i urazy odpowiadają wychowawcy na co dzień opiekujący się uczestnikami obozu.
    Zarobki
    Zazwyczaj oscylują wokół pensji rezydenta za dwa tygodnie opieki nad uczestnikami obozu. Niektórzy organizatorzy kuszą możliwością odpoczynku w spokojnym ośrodku wczasowym oraz korzystania z różnych atrakcji - zazwyczaj kosztem wynagrodzenia. Na obozach harcerskich stawki są zazwyczaj niewielkie a warunki zakwaterowania spartańskie (spanie w namiocie, mycie w wodzie z jeziora). Z drugiej strony możemy trafić do czterogwiazdkowego hotelu w zagranicznym kurorcie pełnym atrakcji na światowym poziomie.

    Newman
    Projekt XXVIII obwieszczenia refundacyjnego przynosi wiele długo wyczekiwanych zmian. Ogółem do obwieszczenia zostanie dodanych 107 produktów, które wcześniej się tam nie znajdowały. Lista refundacyjna została rozszerzona (w ramach tzw. programów lekowych) o szereg leków stosowanych w hematologii, onkologii, neurologii, które dotąd nie były de facto w Polsce dostępne. Oto one:
     
    PERTUZUMAB - lek celowany stosowany w raku piersi HER2 dodatnim, który w połączeniu z trastuzumabem w ramach "podwójnej blokady" pozwala na znaczne zmniejszenie liczby nawrotów w leczeniu radykalnym, a także istotne wydłużenie życia pacjentek leczonych paliatywnie przy raku przerzutowym PEMBROLIZUMAB i NIVOLUMAB - jedne z najnowocześniejszych na świecie leków stosowanych w onkologii i immunoonkologii w leczeniu zaawansowanych nowotworów w coraz większej liczbie rozpoznań; największe sukcesy terapeutyczne dotychczas odniesiono w leczeniu przerzutowego czerniaka skóry (jeden z największych przełomów w onkologii ostatnich lat) -> patrz artykuł IMMUNOOONKOLOGIA ASPARAGINAZA we wskazaniu ostra białaczka limfoblastyczna OBINTUZUMAB - w leczeniu ostrej białaczki limfocytowej FUMARAN DIMETYLU - stosowany w leczeniu rzutowo-remisyjnej postaci stwardnienia rozsianego. INTERFERON BETA-1A - stosowany w leczeniu stwardnienia rozsianego Inne substancje czynne, które będą refundowane to:
    - Mometazon i Bromek umeklidyniowy do stosowania wziewnego w POCHP.
    - Wygodne, podskórne postacie Trastuzumabu (Herceptyny) w leczeniu raka piersi i Rituksimabu do stosowania w chłoniakach.
    Aby zbilansować budżet przeznaczony na leki konieczna była podwyżka (czasem znacząca) części leków dostępnych w lecznictwie otwartym, ale w sumie dla 599 produktów spadnie dopłata pacjenta, przy 230, dla których wzrośnie.
    Mateusz Malik, lekarz
    Szczegóły zmian na listach refundacyjnych: http://www.mz.gov.pl/aktualnosci/projekt-zmian-w-wykazie-lekow-refundowanych-ktory-wejdzie-w-zycie-1-lipca-2016-r/

    Kot
    Wakacyjny cykl "Lekarz dorabia"
    Ciekawym pomysłem na dodatkową pracę dla lekarza są transporty medyczne. Zasadniczo polegają one na zabezpieczaniu pacjenta podczas przewozu ze szpitala do szpitala. Najczęściej pracuje się w systemie dyżurowym w firmach, które zabezpieczają transporty międzyszpitalne. Podczas kilkunastogodzinnego dyżuru pozostaje się w gotowości do pracy i realizuje przewozy w obrębie np jednego miasta.
    W Warszawie jest kilka firm, które zabezpieczają transporty pomiędzy placówkami medycznymi. Rzadziej transportuje się pacjentów pomiędzy różnymi miastami oraz w obrębie Europy. Ciekawym, aczkolwiek rzadkim przypadkiem są transporty lotnicze. W naszym kraju są firmy, które zajmują się również takimi zadaniami. Dwa ostatnie rodzaje to najczęściej przewozy na zlecenie firm ubezpieczeniowych chorych, którzy ulegli wypadkom z dala od domu i po wstępnym leczeniu są transportowani w rodzinne strony.
    Jak to wygląda?
    Diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli zatrudnimy się w firmie, która regularnie wozi pacjentów pomiędzy szpitalami musimy ustalić grafik naszych "dyżurów". Niektóre firmy przygotowują dla Ciebie miejsce wyczekiwania, gdzie spędzasz czas przez cały dyżur. Inne wymagają od Ciebie, byś czekał w domu a gdy nadejdzie wezwanie karetka przyjedzie Cię zabrać.
    W przypadku transportów "międzymiastowych" zlecenia często przychodzą z niewielkim, np jednodniowym wyprzedzeniem co nie daje możliwości zaplanowania grafiku. Zagraniczne często wymagają spędzenia kilku dni w trasie.
    Lekarz jest odpowiedzialny za odpowiednie zabezpieczenie pacjenta podczas transportu. Zazwyczaj karetki z lekarzem są wzywane do przewiezienia pacjentów w ciężkim stanie z chorobami zagrażającymi ich życiu. Będą to chorzy z zawałem serca transportowani do pracowni hemodynamiki, pacjenci z krwiakami wewnątrzczaszkowymi, pękniętymi tętniakami mózgu na neurochirurgię lub wstrząsem septycznym wysłani na intensywną terapię. Często będą zaintubowani, wentylowani respiratorem lub wymagają wlewu amin katecholowych.
    Takie transporty wymagają doświadczenia w intensywnej terapii, umiejętności intubacji dotchawiczej (gdy pacjent zaintubowany się rozintubuje podczas transportu). Warto się dowiedzieć czy transporty obejmują także dzieci lub noworodki. Jeśli tak to trzeba się przygotować do radzenia sobie z pacjentami pediatrycznymi w ciężkim stanie.
    Transporty międzymiastowe to z kolei najczęściej pacjenci po ciężkich urazach, ale w stanie stabilnym. Bywa, że mają tracheostomię, cewnik Foley'a. Rzadko wymagają wentylacji mechanicznej lub wlewów leków. Najczęściej transport odbywa się spokojnie, bez interwencji medycznych.

    Na co zwrócić uwagę?
    Na wyposażenie karetki - czy są dostępne wszystkie leki? Czy nie są przeterminowane? Czy jest dostępny odpowiedni sprzęt? Czy działa? Naucz się go obsługiwać. Sprawdź go przed każdym dyżurem/transportem.
    Przed odebraniem pacjenta upewnij się, że jest optymalnie zabezpieczony. Pacjent zagrożony niedrożnością dróg oddechowych powinien zostać zaintubowany. Pacjent we wstrząsie wstępnie wyrównany, podany antybiotyk i np. włączony wlew amin presyjnych. Pacjent zaintubowany powinien być optymalnie sedowany. Jeśli pacjent ma niewydolność oddechową powinien mieć podany tlen lub być wentylowany mechanicznie. Możesz odmówić zabrania pacjenta, który jest w stanie skrajnie ciężkim i nie rokuje przeżycia transportu.
    Zazwyczaj przewóz jest dużym obciążeniem dla ciężko chorego. Zwróć uwagę, że masz ograniczone możliwości monitorowania chorego w karetce, głownie z powodu artefaktów związanych z ruchem pojazdu. Wstrząsy zakłócają odczyt EKG i wskazania pulsoksymetru a także pomiary ciśnienia metodą oscylometryczną. Gdy chory jest przekładany, przewożony lub przesuwany jego stan może ulec pogorszeniu. Sprawia mu to dodatkowy ból oraz stwarza ryzyko usunięcia venflonu, wyrwania rurki intubacyjnej, drenu lub cewnika Foley'a. Często stan pacjenta pogorszy się w trakcie transportu i będzie on wymagał podawania leków lub innych interwencji. Może być zagrożony wystąpieniem zatrzymania krążenia, drgawek, niewydolności oddechowej, wpadnięciem we wstrząs.
    W czasie transportu chory jest zagrożony chorobą lokomocyjną i wystąpieniem wymiotów, które mogą spowodować niedrożność dróg oddechowych. Może być konieczne zastosowanie leków prokinetycznych.
    Stawki
    Są bardzo różne i zależą od charakteru pracy, rodzaju transportowanych pacjentów, ilości zleceń. Przy transportach "międzymiastowych" to najczęściej stawka godzinowa lub za całość pracy. Przy dyżurach to stawka za godzinę lub za jeden transport. Niektóre firmy płacą tylko za czas spędzony z pacjentem, inne za każdą godzinę gotowości do pracy. Spotkałem się z bardzo niskimi stawkami rzędu 30 zł/h transportu (i tylko za czas spędzony w karetce). Transporty lotnicze i kilkudniowe wyprawy przez całą Europę mogą przynieść zarobek równoważny kilku dyżurom w szpitalu.
    Konkludując
    Przewozy medyczne to ciekawy sposób na dodatkowy zarobek jednak trzeba dokładnie określić rodzaj wykonywanych transportów, charakter przewożonych pacjentów oraz stawkę. Należy wystrzegać się firm "krzaków" z niesprawnym sprzętem, rozklekotanymi karetkami, przeterminowanymi lekami oferujących głodowe zarobki.

    MedFor.me
    Rozmowa MedFor.me z prof. dr hab. Tomaszem Stomporem, specjalistą chorób wewnętrznych, nefrologii, hipertensjologii i transplantologii klinicznej, prodziekanem ds. nauki Wydziału Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, ordynatorem Oddziału Klinicznego Nefrologicznego, Hipertensjologii i Chorób Wewnętrznych w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Olsztynie, a prywatnie biegaczem-amatorem i wokalistą zespołu rockowego "The Painkillers".
     
    Mateusz Malik: Pozwolę sobie rozpocząć od tematu elektryzującego w ostatnim czasie środowisko lekarzy w trakcie specjalizacji. Trwa kolejna batalia o uczciwe zasady szkolenia specjalizacyjnego oraz płacę adekwatną do nakładu pracy i odpowiedzialności. Młodzi lekarze zrzeszeni w Porozumieniu Rezydentów na różnych szczeblach (izby lekarskie, parlamentarzyści, media) informują społeczeństwo i decydentów o charakterze i znaczeniu swojej pracy. Zatrudnia Pan profesor rezydentów w i widzi ich codzienną pracę. Czy pensja niecałe 2500 zł na rękę miesięcznie na pierwszym roku specjalizacji jest według Pana adekwatna do tego, co robią?
    Prof. Tomasz Stompór: Wydaje mi się, że dysproporcja jest znaczna między tym, co zarabiają rezydenci w porównaniu ze specjalistami. O ile znam stawki godzinowe na kontrakcie to są kwoty rzędu 8-10 tysięcy, więc rzeczywiście ten skok jest istotny. Odpowiedź jednak według mnie nie jest jednoznaczna. Wydaje mi się, że to nie jest adekwatne do stopnia obciążenia obowiązkami, jeżeli porówna się to z lekarzami specjalistami, bo rezydenci pracują co najmniej tyle, a może nawet więcej. Zastanawiam się natomiast nad tym, czy nie jest to poniekąd cena szkolenia. Mam na myśli to, że zdobycie środków budżetowych na podwyżki mogłoby się odbyć kosztem dostępności miejsc rezydenckich. Zatem z zasady uważam, że nie są to adekwatne stawki, z drugiej strony: jeśli weźmiemy pod uwagę perspektywę wzrostu dochodu po uzyskaniu specjalizacji (zakładając, że każdy znajdzie zatrudnienie), tudzież jeśli kwota rzędu 2,5-3 tysiące na rękę to jest poziom do którego mnóstwo profesjonalistów z wyższym wykształceniem dochodzi po 15-20 latach pracy (np. nauczyciele, urzędnicy magistratów) to w tym kontekście nie są to też pieniądze… niegodne. Lekarz rezydent na dość wczesnym etapie pracy ma też możliwość dorabiania…
    Zachęcałby Pan swoich rezydentów do zdecydowanej walki w Ministerstwie Zdrowia o półtorej lub dwie średnie krajowe? A może powinni brać więcej dyżurów, nocek na SOR-ze czy Nocnej pomocy lekarskiej...
    Gdyby było możliwe, aby podwyższyć pensje rezydenckie bez szkody dla dostępności rezydentur, to jestem za. Moja droga życiowa ułożyła się tak, że na pewnym etapie świadomie zrezygnowałem z dorabiania. Dyżurowałem, ale wyłącznie w podstawowym miejscu pracy plus miałem też obowiązkowe dyżury w pogotowiu, z czego akurat ja, w przeciwieństwie do chyba 90% innych szkolących się (śmiech), się wywiązywałem. Ale zrezygnowałem z dodatkowych zyskownych zajęć, aby skupić się na zawodowym rozwoju. Zawsze tak jest: coś za coś. Szczerze mówiąc dopiero jako ordynator i szef kliniki zacząłem lepiej zarabiać; w dużych ośrodkach akademickich nie zarabia się dużo. Szpitale kliniczne dają szanse na szkolenie, ale z tym też różnie bywa. Na marginesie dostrzegam (co potwierdzi jedna z moich rezydentek, absolwentka CMUJ tak jak ja), że rozwój i kształcenie w mniejszym ośrodku na poziomie Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie są bardziej dynamiczne i wielowątkowe. Bardzo ważne jest też to, aby rezydenci mieli poczucie samodzielności w tym, co robią. Choć i w tym trzeba zachować umiar…
    Kwestia zaufania…
    Otóż to. Ufam moim rezydentom, nakładając na nich różnorodne ambitne obowiązki, ale wiedząc też, że jeśli staną przed dylematem, którego nie będą w stanie sami rozwiązać to zapytają starszego (swojego bezpośredniego opiekuna czy mnie).
    Warto podkreślić też inny problem, który wiąże się z kształceniem lekarzy w Polsce: inwestycja państwa w kapitał ludzki często całkiem chybiona, gdy młodzi po studiach wyemigrują. Dostępność miejsc rezydenckich jest przyzwoita i wciąż rośnie, ale pozostaje ogromny rozdźwięk między zarobkami w Polsce i zagranicą. Przed lekarzem świeżo po studniach pojawia się dylemat: Mam tę rezydenturę w Polsce, ale nie będę tracił 6-7 lat życia i wolę wyjechać tu czy tam, gdzie dostanę zarówno wyższą stawkę, jak i nieporównanie bardziej przyjazne warunki pracy. Trudno oskarżać młodego człowieka o brak patriotyzmu, gdy ma do wykarmienia rodzinę…
    Działa tu oczywiście mechanizm rynkowy. Jeśli nie zapłacimy rezydentom dostatecznie dużo to oni poszukają pracy nie tylko w innym miejscu w Polsce, lecz po prostu zagranicą. To jest ważny argument, który należy brać pod uwagę.

    Panie Profesorze, jest Pan zarówno wykładowcą akademickim, jak i naukowcem i praktykującym klinicystą. Jak ocenia Pan stan Polskiej szeroko pojętej medycyny na tle Europy? Gdzie jesteśmy? W czym przodujemy, a w czym grzejemy tyły?
    Mam wrażenie, a najłatwiej mi patrzeć ze swojej perspektywy - nefrologii, diabetologii, chorób wewnętrznych, nadciśnienia tętniczego, że jesteśmy (wbrew temu co się utarło i co należy wręcz do dobrego tonu, aby krytykować) w niezłej sytuacji jeśli chodzi o (niech mi wolno będzie użyć takiego określenia) „wystandaryzowaną medycynę populacyjną”. Choć niektórzy młodzi koledzy mi zarzucają, że patrzę z pozycji ordynatora i lekarza dużego szpitala, w którym praktycznie wszystko można, więc nie znam „prawdziwego życia”. W leczeniu chorób przewlekłych stosujemy w zasadzie większość tych terapii, które ma do dyspozycji Europa. W nefrologii czy nadciśnieniu tętniczym tych różnic praktycznie nie ma. Pewne terapie są jeszcze niedostępne dla naszych pacjentów, natomiast jeśli by się dobrze zastanowić przez pryzmat Evidence Based Medicine to wyjątkowa przewaga wielu najnowszych leków nad tymi dostępnymi i refundowanymi nie jest taka jednoznaczna. Zapewne jednak istnieją specjalizacje, w których brak dostępności najnowocześniejszych leków i terapii daje się we znaki (na przykład onkologia, hematologia)…
    Nefrologia. To dziedzina, którą trudno zaszufladkować. Nie bez kozery specjalizacje doktora House'a to nefrologia i choroby zakaźne. Pogorszenie funkcji nerek może być zarówno przyczyną, jak i objawem, maską chorób układowych. Przez Oddział Kliniczny, któremu Pan szefuje przewija się wielu pacjentów. Co Pana zaciekawiło w tej dziedzinie interny?
    Życiem zawsze trochę rządzą przypadki, bo gdy zdałem egzamin z chorób wewnętrznych bodaj na piątym roku stwierdziłem, że warto zachować kontakt z interną i dopiero wtedy zaangażowałem się w działalność studenckiego koła naukowego nefrologii - była to już końcówka studiów. Nefrologia jest taką dziedziną która rzeczywiście integruje choroby wewnętrzne, w tym sensie, że - tak, jak Pan powiedział - dysfunkcja nerek to przyczyna wielu problemów, ale również skutek chorób pozanerkowych. Poza tym dziedzina ta ma też tę część, nazwijmy ją zabiegową związaną z dużym stopniem usprzętowienia (mam tu na myśli różne terapie nerkozastępcze) i sama hemodializa od strony technicznej to niesamowicie zaawansowana procedura wykonywana z zachowaniem wyjątkowej staranności o bezpieczeństwo krążenia pozaustrojowego. Do tego dochodzi też oczyszczanie krwi u pacjentów w stanie krytycznym, wszystkie terapie ciągłe tj. plazmaferezy, ogromny i fascynujący obszar chorób autoimmunologicznych i transplantacji. Wydaje się, że transplantacja nerek to swego rodzaju ukoronowanie wiedzy nefrologicznej, chirurgii, immunologii i szeroko rozumianych chorób wewnętrznych. Dopiero tu zrobiłem specjalizację z transplantologii i staliśmy się z prof. Rowińskim „ojcami założycielami” olsztyńskiej transplantologii. To jest fascynująca wiedza. U naszym ośrodku efekt skali może jeszcze nie zaistniał, ale 30 nerek przeszczepianych w ciągu roku to już jest powód do dumy.
    Pozwolę sobie na pytanie osobiste dotyczące emigracji za pracą - z dużego miasta do mniejszego. Nie każdy ma odwagę zdecydować się na taki krok. To nie tylko miejsce pobytu, ale rewolucyjna zmiana w życiu. Pan Profesor zostawił Kraków, by budować akademicką, nowoczesną medycynę w Olsztynie. Jakie są z perspektywy czasu największa zaleta i największa wada takiej decyzji.
    Powiem najpierw o motywach. Unikając nadmiernej ambicji, na jakimś etapie naukowiec chce się usamodzielnić i zacząć pracę na własny rachunek. Znam przypadki profesorów, którzy obejmowali kierownictwo katedr czy klinik uniwersyteckich w Krakowie osiągając wiek na przykład 64 czy 67 lat, czyli na chwilę przed emeryturą. W tym sensie duże ośrodki nie ułatwiają samodzielności i dlatego wyzwanie polegające na pracy na swoim w sensie akademickim i lekarskim, zarządzanie zespołem i fakt, że buduje się tu nowy wydział lekarski - to były moje motywy. Jeśli natomiast miałbym wymienić zaletę numer jeden… Jest taka specyfika szpitala uniwersyteckiego w Krakowie, gdzie osoby pracujące szczycą się ponad dwustuletnimi budynkami o bardzo finezyjnej architekturze, które zajmują ulicę Kopernika na długości ok. 1,5 kilometra. Jeśli więc zimą, w środku nocy jest potrzebny pilnie anestezjolog, który dyżuruje w budynku na drugim końcu ulicy, to najpierw odśnieża auto, a następnie jedzie na konsultację na nefrologię. W związku z tym dla mnie chyba największym przełomem było zafunkcjonowanie w strukturach szpitala, który ma w jednym budynku wszystkie niemal specjalności i oddziały, a zatem nigdy nie zostaje się samemu z problemem. Mamy tu na miejscu doświadczonego lekarza radiologa ze wszystkimi możliwymi technikami obrazowania, mamy chirurgów, kardiologów interwencyjnych, świetnie wyposażoną anestezjologię. Tego się nie da przecenić.
    A wada? Z mojej perspektywy nie widzę istotnych wad. Namieszkałem się w tym wielkim mieście, w którym komfort życia nie jest wcale najwyższy. Wiadomo - zawsze podnosi się dyżurny temat uczestnictwa w kulturze wysokiej, ale czy ja rzeczywiście miałem z tego bezpośrednie korzyści, mieszkając w Krakowie… wątpię (śmiech). To, co tutaj odbieram jako wadę jeśli chodzi o działalność zawodową, to fakt, że w wymiarze miasta czy województwa brakuje zintegrowanej polityki zdrowotnej. Medycyna jest działalnością konkurencyjną, ale nie może też być w tej branży całkowicie wolnej konkurencji i należy z szerszej perspektywy dostrzegać potrzeby zdrowotne i bardziej je planować. Nie powinno być tak, że jeśli każdemu dyrektorowi, któremu zamarzy się opłacalna procedura nie zważając na to, czy to w województwie ma sens czy nie, może otworzyć oddział pomimo, że realnie na tego rodzaju działalność nie ma już miejsca. Brakuje mi tu zatem takiej globalnej integracji działalności medycznej. Ale podkreślam, że nie mam pełnej wiedzy czy to jest tutejsza specyfika czy jest tak wszędzie.

    Jest Pan jednym z "akuszerów" Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego. Obecnie w powijakach są podobne wydziały w Rzeszowie czy Kielcach.
    Co by Pan powiedział tym, którzy od podstaw tworzą ośrodki kształcące przyszłych lekarzy? 
    Myślę, że moja sytuacja jest o tyle specyficzna, że przeniosłem się do Olsztyna na stałe, a tutejsza kadra profesorska oparta jest przynajmniej w części na osobach, które pracują gdzie indziej i dojeżdżają na zajęcia dydaktyczne. Mam sygnały, że także na przykład w Rzeszowie czy Kielcach kadra jest tworzona w oparciu o takie osoby. I na początek się to sprawdza, później jednak powinno się tworzyć bardziej stabilną kadrę. Tymczasem wciąż na niektóre atrakcyjne, moim zdaniem, stanowiska kierowników katedr teoretycznych czy klinicznych nie można znaleźć przysłowiowego „młodego docenta”. Brakuje postawy: „Szukam własnej szansy, jestem młodym, samodzielnym (w pełnym tego słowa znaczeniu) pracownikiem naukowym”. I to jest pewna słabość nowych wydziałów. W jakiejś mierze stają się miejscem dla weteranów, którzy chcą gdzieś dorobić, a nie szansą dla młodych…
    I na koniec: Czy bogate zainteresowania takie jak muzyka (gra w zespole rockowym) czy sport w pracy zawodowej bardziej pomagają czy przeszkadzają?
    Uważam, że zdecydowanie pomagają. Tego typu zainteresowania wymuszają, aby znaleźć na to czas - i to już jest pozytywny skutek: by nie dać się całkiem zamknąć w obowiązkach zawodowych. Dbam o to, aby na różne zajęcia ruchowe znajdować czas bardzo systematycznie. Natomiast jeśli chodzi o muzykę to sprawa się komplikuje, bo trzeba pomnożyć problem razy cztery: zintegrować harmonogram czterech indywidualistów - też się udaje, choć nie jest to proste. Ale uważam, że niesłychanie ważne. Dla mnie te aktywności to jest także ogromy bonus związany z przeprowadzką, bo akurat w Krakowie sam region nie zachęca na przykład do biegania - wymaga to dłuższej jazdy samochodem za miasto. Olsztyn pod tym względem jest zupełnie inny, a ludzie są tu wyjątkowo otwarci i nastawieni na rekreację i życie towarzyskie. Przyznam, że nie znam drugiego miejsca, gdzie byłoby tyle chórów i zespołów muzycznych prowadzonych przez lekarzy. Genius loci?
    Rozmawiał lek. Mateusz Malik


    Newman
    Sobotnia manifestacja zorganizowana w Warszawie przez młodych lekarzy z Porozumienia Rezydentów OZZL zakończyła się dużym sukcesem. Liczbę uczestników szacuje się na ok. 5 tysięcy, a "biały marsz" przyciągał uwagę przechodniów i mediów. Dotarcie z kluczowymi postulatami do opinii publicznej było i jest jednym z najważniejszych zadań i założeń lekarzy, którzy najlepiej zdają sobie sprawę, że ich jakość ich kształcenia i wartość pracy wprost przekłada się na jakość opieki nad polskimi pacjentami.
     
    Relację z wydarzenia przekazały wszystkie najważniejsze ogólnopolskie stacje telewizyjne m.in. w wieczornych serwisach informacyjnych. O postulatach przeczytamy też w serwisach wiodących gazet. Przedstawiamy najciekawsze z nich:







    Warszawiacy obecni na trasie przemarszu reagowali pozytywnie, rośnie też ilość głosów poparcia w internecie, jak inicjatywa Popieramy Młodych Lekarzy na Facebooku. 
    Gratulujemy i dalej trzymamy kciuki. Dziękujemy za Waszą obecność!
    Redakcja MedFor.me

    Newman
    Publikujemy artykuł lekarzy Jarosława Bilińskiego i Łukasza Jankowskiego, w którym opisują szczegóły rozmów z przedstawicielem Ministerstwa Zdrowia, na które zaproszono przedstawicieli młodych lekarzy. Pokazuje on, że wyczerpał się potencjał rzeczowych negocjacji, akcji społecznych i demokratycznego nacisku na władzę. Zdrowie polskich Pacjentów jest zbyt ważną sprawą, by lekarze rezydenci przyjęli bez reakcji kompromitujące zachowanie decydentów. Być może jedynym sposobem na nagłośnienie postulatów środowiska młodych lekarzy jest wyjście na ulicę. Manifestacja Porozumienia Rezydentów OZZL, na którą serdecznie zapraszamy wszystkich, którym leży na sercu przyszlość polskiej ochrony zdrowia, odbędzie się w sobotę, 18 czerwca 2016. Przemarsz wyruszy o godz. 14.00 spod siedziby Ministerstwa Zdrowia (ul. Miodowa 15, Warszawa).
    Mateusz Malik, lekarz
     

    Newman
    Żyją w norach pod ziemią w Afryce Zachodniej, są niemal całkiem nagie i ślepe. A przy tym żyją nadspodziewanie długo (jak na gryzonia) i praktycznie nie występują u nich nowotwory złośliwe. Co takiego maja w sobie GOLCE, że nie ima się ich starość?
    Golec piaskowy, jedyny przedstawiciel gryzoniej rodziny kretoszczurowatych to mało znane zwierzę zamieszkujące tereny Somalii, Kenii i Etiopii. Golce żyją w koloniach niemal wyłącznie pod ziemią, gdzie budują rozbudowane korytarze za pomocą potężnych siekaczy.
    Ich różowa skóra jest cienka, prześwitująca i pomarszczona. Wyglądają przez cale swoje długie życie niemal identycznie - ich aparycja budzi skojarzenie z bardzo starą, całkiem łysą myszą. Wyjątkowo szkaradny wygląd to jednak nie jedyna unikalna w królestwie zwierząt cecha.
    David Attenborough o golcach - kliknij na obrazek, by wyświetlić film...

    Golce piaskowe są najdłużej żyjącymi znanymi gryzoniami, o długości życia dochodzącej do 28 lat. Przeciętny gryzoń tej wielkości nie jest w stanie dożyć nawet jednej piątej tego wieku. Mysz domowa żyje przeciętnie tylko 1-1,5 roku, a pojedyncze osobniki na wolności dożywają ledwie 4 lat. Skąd tak wyjątkowa sytuacja golców? Od wielu lat badają je naukowcy (nie tylko ci zafascynowani zoologią). Tym, co szczególnie ich frapuje jest fakt, że ekstremalnie rzadko występują u nich nowotwory… Dopiero w 2016 roku wykryto pierwsze w historii dwa przypadki wystąpienia raka (gruczołowego i neuroendokrynnego) u golców w amerykańskich ogrodach zoologicznych.
    W 2011 roku zsekwencjonowano genom golca i do tej pory trwają badania nad tymi obszarami, które decydują o unikalnych właściwościach tego gatunku. Dogłębne poznanie genetyki i epigenetyki tych zwierząt budzi nadzieję na poszerzenie wiedzy na temat nowotworów u ludzi i sposobów jak im zapobiec. Dotychczasowe badania wykazały szereg ciekawych cech zarówno na poziomie molekularnym, jak i w fizjologii tych zwierząt.
    Niewrażliwość na ból (!) spowodowany niedoborem substancji P - neuroprzekaźnika odpowiedzialnego za odczuwanie bólu w skórze osobników tego gatunku. Co ciekawe, po wstrzyknięciu brakującego neurotransmitera, golce odczuwają zadrapania i otarcia identycznie jak inne ssaki. Duża adaptacja do hipoksji (większe powinowactwo HGB do tlenu, zmniejszona wrażliwość układu nerwowego na kwasicę, niskie tempo metabolizmu. Umiejętność hibernowania w czasie trudnych warunków. Dominująca zmiennocieplność wyjątkowa w gromadzie ssaków. Dodatkowy mechanizm wykrywania komórek nowotworowych oparty na genie p16Ink4a, oprócz istniejącego również u myszy i u ludzi mechanizmu opartego na genach p27Kip1. Większa odporność na raka dzięki mutacji w genie HAS2 który bierze udział w produkcji wielkocząsteczkowego kwasu hialuronowego (HMW-HA). Kilkukrotnie aktywniejsze niż u innych ssaków proteasomy odpowiedzialne za degradację ubikwitynowanego białka do małych peptydów. Mniejsza wrażliwość na bodźce proapoptotyczne (na przykład reaktywne formy tlenu) komórek golców w porównaniu z komórkami innych gryzoni. Czy te i inne zaskakujące właściwości golców pozwolą ludzkości odkryć tajemnicę długowieczności? Czy wykorzystamy ich wyjątkowe genetyczne mechanizmy w onkologii? Tymczasem, mimo wszystko nie zalecamy osobom zainteresowanym przechodzenia na „golcową” dietę złożoną głównie z korzonków i bulw. Zachęcamy natomiast do przejęcia od naszych „dalekich krewnych” spokojnego, niespiesznego stylu życia.
    Mateusz Malik, lekarz



    Kot
    Wakacyjny cykl "Lekarz dorabia"
    Wraz z nadejściem wiosny pojawiają się oferty dodatkowej pracy dla lekarzy związane z zabezpieczeniem medycznych różnych imprez. Organizatorzy manifestacji, koncertów, zawodów, meczów, kongresów i imprez firmowych pragnąć zapewnić bezpieczeństwo uczestnikom zatrudniają firmy specjalizujące się w tego typu działaniach. Najczęściej są one prowadzone przez ratowników medycznych, którzy są niejako dedykowani do tej pracy. Jeśli wymagania organizatorów są wysokie do współpracy zapraszają lekarza. Na co zwrócić uwagę poszukując takiej pracy i jak nie dać się wpuścić w maliny? Poniżej kilka informacji, które mogą się przydać młodym lekarzom.
    Impreza i impreza masowa.
    Nie każdy koncert, zawody, mecz albo demonstracja będzie imprezą masową. Jeśli tak to zasady zabezpieczenia medycznego są dość precyzyjnie określone w Rozporządzeniu Ministra Zdrowia z dnia 6 lutego 2012 r. w sprawie minimalnych wymagań dotyczących zabezpieczenia pod względem medycznym imprezy masowej.
    Jeśli chodzi o lekarza to w przypadku imprezy masowej musi on spełniać wymagania minimalne: posiadać prawo wykonywania zawodu oraz minimum trzyletnie doświadczenie w udzielaniu świadczeń zdrowotnych (cokolwiek to oznacza). Jeśli lekarz jest koordynatorem medycznym takiej imprezy to musi mieć uprawnienia lekarza systemu oraz minimum 5 lat doświadczenia w pracy w jednostkach Państwowego Ratownictwa Medycznego i znać język angielski w stopniu umożliwiającym komunikowanie się z pacjentami.

    Miejsce pracy
    W praktyce lekarz na zabezpieczeniu medycznym będzie pracował w stacjonarnym punkcie medycznym (bądź w "szpitalu polowym") lub w karetce. Rzadko lekarze są członkami patroli pieszych.
    Obowiązki
    Lekarz podczas obstawy ma badać osoby zgłaszające się do punktu medycznego i decydować czy wymagają specjalistycznej pomocy, doraźnego zabezpieczenia na miejscu czy przewiezienia do szpitala. Zwykle stan pacjenta oraz zastosowane leczenie należy udokumentować w karcie medycznych czynności ratunkowej lub innym formularzu zapewnionym przez organizatora imprezy. Lekarz odpowiada na całość opieki nad tymi osobami. Kieruje zespołem złożonym z ratowników medycznych, pielęgniarek i ratowników po kursie kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP).
    Co się robi na takiej obstawie?
    Z mojego doświadczenia (kilkaset godzin obstaw medycznych) wynika, że najczęściej się... siedzi. Wskazane jest zaopatrzenie w wyposażenie do zabijania nudy. Książka, gra na smartfonie, krzyżówki - to główne zajęcie na obstawach medycznych. Czy to oznacza, że nie ma interwencji? Bynajmniej! Do punktów medycznych zgłaszają się najrozmaitsi pacjenci: proszą o chusteczki, podpaski, "coś na ból głowy". Na imprezach biegowych często zdarzają się obtarte pachwiny. Na koncertach "skręcone kostki". Na różnego rodzaju mszach i wydarzeniach religijnych omdlenia. Na pielgrzymce odciski. Oprócz tego rany, złamania, stan po spożyciu alkoholu, napad padaczki, ból brzucha, nagłe zatrzymanie krążenia...
    W przypadku dużych medialnych imprez np. maratonów działania służb ratunkowych są dokumentowane przez fotoreporterów. W przypadku nieprofesjonalnej organizacji zabezpieczenia lub nieporadnej resuscytacji sprawa trafia do mediów. Podobny przypadek zatrzymania krążenia w trakcie imprezy biegowej w Warszawie kilka lat temu był szeroko komentowany a firma zapewniająca zabezpieczenie medyczne była na ustach całej Polski. Z drugiej strony wszystkie media podkreślały szybkie i profesjonalne działanie ratowników podczas reanimacji biegacza w trakcie tegorocznego Orlen Warsaw Marathon. 
    Trzeba być przygotowanym na wszystko. Oczywiście wiele zależy od charakteru imprezy i biorących w niej udział ludzi. Czego innego możemy spodziewać się na koncercie heavy-metalowym a czego innego na pikniku dla dzieci niepełnosprawnych.
    Na co zwrócić uwagę?
    Na dostępny sprzęt, leki (daty ważności!). Sprawdź co, gdzie leży, w której torbie znajdziesz najważniejsze elementy wyposażenia. Zapoznaj się z defibrylatorem, respiratorem oraz sprzętem łączności. Zapoznaj się z procedurami - w jaki sposób będziecie wzywani do interwencji, jakie informacje przekazywać koordynatorowi. Jak zorganizowano ruch pacjentów? Czy sami będziecie transportować poszkodowanych do szpitala czy wzywać karetkę.
    Stawki
    Firmy organizujące zabezpieczenia medyczne oferują zróżnicowane stawki: od 40 do ponad 100 zł/h. Wszystko zależy od tego ile wynegocjujesz.
    Oferty
    Większość firm ma znajomych lekarzy, z którymi na stałe współpracują. Czasem oferty można znaleźć w internecie np. w różnych grupach na Facebooku. Czasem oferty wychodzą od ratowników i pielęgniarek z którymi współpracujemy.

    hypersonic
    Czas nieubłaganie płynie, a medyczna rzeczywistość wciąż jest pogrążona w szarości.
    Nie tak dawno pisaliśmy (tu), że lekarze rezydenci słusznie walczący o poprawę swojego bytu mogą liczyć jedynie na cięcia płac, a zmian w jakości szkolenia można się spodziewać w bliżej nieokreślonej przyszłości.
    Porozumienie Rezydentów OZZL, zrzeszające blisko 17 tysięcy członków wykonało w ciągu ostatniego półrocza tytaniczną, pod względem intensywności pracę, ale też przełomową: w przestrzeni publicznej nie było dotąd żadnej grupy zawodowej, która działała w pełni merytorycznie i w oparciu jedynie reguły demokracji.
    Jak czytamy w najnowszym komunikacie prasowym:
    W ramach akcji #ReceptaJestProsta do Pana Prezydenta, Pani Premier oraz Ministra Zdrowia trafiło tysiące gotowych do realizacji  recept na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia (patrz niżej).
    Nadszedł jednak czas by dokonać analizy obranego kursu
    Pani Premier dnia 11 maja bieżącego roku w swojej przemowie podsumowującej dokonania poprzedniej koalicji powiedziała znamienne słowa:
    Lekarze pragną wiec powiedzieć „Sprawdzam” i zapytać, jakie kroki zostały podjęte celem realizacji następujących słów zawartych w expose obecnej Pani Premier:
    Nie bez znaczenia są również wypowiedzi Premiera Jarosława Kaczyńskiego (jako prezesa partii, która tworzy większościowy rząd) odnoszące się do wynagrodzeń lekarzy. W 2013 r. na spotkaniu w Turku powiedział on:
    Porozumieniu Rezydentów OZZL nie udało się uzyskać zaproszenia od Pani Premier, dlatego postanowiono skrócić ten fizyczny dystans i zorganizować przemarsz pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
    Jeśli zależy Ci na polskiej ochronie zdrowia, cenisz prawdomówność oraz chcesz powiedzieć stanowcze „nie" wyzyskowi pracowników, przyłącz się do Manifestacji Porozumienia Rezydentów OZZL.


    Newman
    MedFor.me objęło patronatem medialnym wydarzenie. Zapraszamy do uczestnictwa!
    Zobacz PROGRAM! Sprawdź MIEJSCE!
    W imieniu organizatorów i Komitetu Naukowego zapraszam na kolejne - XIV spotkanie Polskiego Klubu Przepuklinowego do Bydgoszczy!
    Nasz klub powstał w 1999 r. z inicjatywy prof. S.Dąbrowieckiego, dra S.Prywińskiego i dra I.Pirskiego. Funkcjonował prężnie przez kolejne lata przyczyniając się nie tylko do szerzenia wiedzy o herniologii ale także do integracji środowiska chirurgów zainteresowanych leczeniem przepuklin.
    Podczas XIV konferencji naukowo - szkoleniowej organizowanej w Bydgoszczy chcielibyśmy powrócić do pierwotnej formuły naszych spotkań. Przepukliny należą do najczęściej wykonywanych operacji, są chirurgicznym „chlebem powszednim” zarówno w dużych klinikach uniwersyteckich jak i małych oddziałach szpitalnych i szpitalach prywatnych. Zapraszamy szczególnie małe ośrodki do prezentacji swoich wyników, metod operacyjnych, powikłań, konfrontacji swoich poglądów z ekspertami herniologii w Polsce. Prezentowane grupy chorych nie muszą być ogromne, wyniki nie muszą być „istotne statystycznie”. Taka formuła podczas pierwszych naszych zjazdów była niezwykle ceniona przez uczestników i mam nadzieję, że i tym razem spotka się z ciepłym przyjęciem.
    Nasze zaproszenie przyjęli również znakomici goście z zagranicy. Wykład o zamykaniu powłoki jamy brzusznej wygłosi prof. Marcus Golling z Niemiec, swoim doświadczeniem z stosowania metod minimalnie inwazyjnych w herniologii podzielą się dr Tom Rogula z Cleveland i dr Brian Jacob z Nowego Jorku w USA. Przedstawimy też zaawansowane techniki mikrochirurgiczne rekonstrukcji przedniej ściany brzucha (dr Can Ozturk, Buffalo, USA). 
    Z ogromną przyjemnością zapraszam też na wykłady poświęcone optymalizacji opieki okołooperacyjnej i leczeniu powikłań u chorych poddawanych operacjom dużych przepuklin brzusznych. Zaproszenie nasze przyjął prof Stanisław Kłęk (Kraków - Skawina), Prezes Polskiego Towarzystwa Żywienia Pozajelitowego, Dojelitowego i Metabolizmu oraz prelegenci doświadczeni w leczeniu powikłań okołooperacyjnych. Z przyjemnością informuję również, że swoim doświadczeniem zgodził się podzielić prof. Henryk Witmanowski (Bydgoszcz, Poznan), chirurg plastyczny z bogatym doświadczeniem w wykonywaniu abdominoplastyki.
    dr n.med. Jacek Szopiński. Dyrektor Wykonawczy Polskiego Klubu Przepuklinowego

    MedFor.me
    Ekskluzywna rozmowa MedFor.me z doktorem Markiem Zabłockim, specjalistą chorób wewnętrznych i diabetologii, prezesem Warmińsko-Mazurskiej Izby Lekarskiej, koordynatorem Oddziału Wewnętrznego Miejskiego Szpitala Zespolonego w Olsztynie.
     
    Mateusz Malik: Panie Doktorze! W ostatnich miesiącach głośno jest o młodych lekarzach i ich batalii o poprawę warunków pracy. W akcję aktywnie zaangażowani są m. in. przedstawiciele Komisji Młodych Lekarzy przy Izbach. W jaki sposób WMIL może wesprzeć ich w walce o godziwe zarobki i przyjazne warunki kształcenia?
    Marek Zabłocki: Bardzo się cieszę, że aktywność młodych lekarzy jest tak duża i że jest zauważalna na forum samorządu - w NRL, ale również w naszym regionie. Jeśli chodzi o postawę samorządu związaną z postulatami najmłodszej grupy członków, to zawsze byliśmy rzecznikiem młodych lekarzy i wsparciem w rozwiązywaniu ich problemów. W związku z tym także na poziomie regionalnym takie działania mają miejsce i to na dwóch płaszczyznach. Na płaszczyźnie ogólnej, to jest próbie zmian systemowych, czego najlepszym przykładem są ostatnio przyjęte apele Okręgowego Zjazdu Lekarzy WMIL, gdzie poparliśmy postulaty złożone przez naszą Komisję Młodych Lekarzy dotyczące przede wszystkim uregulowania dyżurów rezydenckich, ale również całościowego uporządkowania zagadnień prawnych dotyczących lekarzy rezydentów. To jest ta płaszczyzna szersza. Tym drugim polem działania jest pomoc w pojedynczych, indywidualnych zdarzeniach. Często ja, jako prezes czy inni przedstawiciele Prezydium Okręgowej Izby Lekarskiej w konkretnym miejscu, konkretnym szpitalu reprezentujemy młodych i pomagamy im walczyć o swoje prawa. Przykład z ostatniego czasu: Jesteśmy teraz w sporze sądowym w Sądzie Pracy, gdzie nasz prawnik reprezentuje dwójkę rezydentów, którzy zostali niezgodnie z prawem zwolnieni z pracy w trakcie rezydentury z powodu nieprzyjęcia nakazu wykorzystania urlopu w danym okresie. Staramy się również uczulać osoby zarządzające szpitalami, by warunki pracy w tych zakładach opieki zdrowotnej były przyjazne dla młodych ludzi i by młody człowiek nie był traktowany jak przysłowiowy „zapchajdziura” czyli kierowany w miejsce, gdzie w danej chwili nikt inny nie może pracować. Różnie bywa ze skutecznością tych działań, ale staramy się pomagać.
    Uprzedził Pan doktor moje kolejne pytanie. Izba lekarska ma dla swoich członków ofertę edukacyjną, socjalną, kulturalną, sportową czy prawną. O tę ostatnią chciałem zapytać. Istotnie wzrasta liczba pozwów przeciw lekarzom. Jak wygląda dostęp do pomocy prawnej w Izbie? Czy każdy lekarz może liczyć na korporacyjne wsparcie merytoryczne, ale też pomoc adwokata w przypadku sprawy dotyczącej odpowiedzialności cywilnej czy karnej?
    Zdecydowanie tak. Nasze biuro prawne jest otwarte codziennie dla wszystkich lekarzy, ale w szczególności dla lekarzy z mniejszym stażem zatrudnienia, ponieważ to oni są często łapani w „pułapki” prawne, gdy podejmują się pewnych działań nie do końca może świadomi konsekwencji prawnych. Im zawsze nasi radcowie służą pomocą i często dzieje się tak, że zapobiegamy ewentualnym przykrym konsekwencjom. Natomiast bywa różnie jeśli chodzi o pomoc w  indywidualnych procesach, czyli reprezentowanie interesów danego lekarza w sądzie (tak zwane zastępstwo procesowe). Tu na pomoc można liczyć w zależności od tego, z jakim przypadkiem mamy do czynienia, czyli nie zawsze. Jeśli są to procesy karne z powództwa cywilnego zawsze służymy opinią prawną, ale zwykle lekarz w takiej sytuacji jako swego obrońcę  wybiera osobę, z którą zna się bliżej, z którą już współpracował.
    Wszyscy byliśmy lub jesteśmy młodymi lekarzami. Łączy nas wyjątkowy czas zdobywania specjalizacyjnych szlifów, doświadczeń klinicznych, pierwszych dyżurów, terapeutycznych sukcesów i porażek, trudnych egzaminów i konfrontacji marzeń z rzeczywistością... Jak wspomina Pan Doktor swój okres specjalizacji?
    O! (śmiech) Bardzo dobrze wspominam. Tak jest z naszą naturą, że wyrzucamy te rzeczy, które były nienajlepsze, a zawsze takie bywają. Początek pracy zawodowej to rzucenie na głęboką wodę. Oczywiście, nie było jeszcze takich zagrożeń prawnych, takiego stosu dokumentów do wypełniania, gdy zaczynałem pracę w 1988 roku. Mimo wszystko dobrze wspominam tamte czasy. Może właśnie sam fakt bycia młodym tak pozytywnie się kojarzy, no bo wtedy byliśmy beztroscy i szczęśliwi. I parę rzeczy, które utrudniały życie mało się pamięta. Natomiast jeśli miałbym wskazać największy problem z tamtych lat, to chyba jednak ten sam, co teraz, czyli przepracowanie. Dysproporcja między możliwością zarabiania godziwych pieniędzy w jednym miejscy pracy a koniecznością utrzymania rodziny. Każdy z nas miał po 2-3 różne miejsca, w których pracował. Czas pracy lekarza od lat się nie zmienia - zawsze oscyluje między 200 a 300 godzin w miesiącu i to jest okropne. Minęło prawie 30 lat i gdy patrzę na mojego syna, który jest lekarzem, to on również rozgląda się gdzie by można trochę dorobić. Miałem nadzieję, że to się zmieni. Ta opinia, że jako lekarze zarabiamy dużo jest dla nas niesprawiedliwa, bo pracujemy na dwóch, trzech etatach! Jak się zsumuje wynagrodzenie z poszczególnych miejsc, to nie jest ono najwyższe… To wspomnienie wiąże się też z pewnym poczuciem winy, że rodzina nie zawsze ojca miała wtedy, kiedy on powinien być i to z perspektywy czasu trochę boli. Ale to też jest wpisane w specyfikę  naszego zawodu. Nasze rodziny są skazane na to, że rodzice (jeszcze jeśli obydwoje są lekarzami, a w moim przypadku tak było)  nie mają zbyt dużej możliwości przebywania razem. Ale generalnie tak jak powiedziałem na początku samo wspomnienie bycia młodym lekarzem jest miłe.

    Lekarze z Porozumienia Rezydentów OZZL w trakcie konsultacji i spotkań dotyczących realizacji postulatów całego środowiska mają okazję rozmawiać z politykami, związkowcami, przedstawicielami mediów. Niestety w kontaktach z przedstawicielami części środowiska medycznego spotykają się niekiedy z oporem i swoistym dystansem starszych kolegów, którzy mówią im: "W naszych czasach mieliśmy znacznie gorsze warunki pracy, płacy, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem i było nam trudno, zatem nie ma co grymasić, powinniście się cieszyć z tego, co macie". Jak ocenia Pan taką postawę?
    Oczywiście negatywnie. To wynika z takiej niedobrej cechy, że jeśli ja kiedyś miałem źle, to znaczy, że teraz też nie powinno być lepiej. Ta cecha jest niestety trochę naszą narodową. Nie mam pojęcia, z czego się to bierze. Wiele zależy od osobowości ludzi, z którymi się przebywa, od zespołu w którym się pracuje, w związku z tym sytuacja w konkretnych miejscach pracy bywa różna. W jednym miejscu młodemu człowiekowi łatwiej jest uzyskać wsparcie, w innym trudniej. A też są tacy, którzy mówią „Nie marudź, tylko pracuj, bo ja miałem jeszcze gorzej.” To jest argumentacja nie do przyjęcia, szkodzi całemu środowisku. Bo jeśli sami nie mówimy wspólnym głosem, to każda argumentacja na zewnątrz od razu staje się słabsza…
    Czy ma Pan Doktor kolegów lub przyjaciół, którzy na stałe wyemigrowali za pracą do krajów Europy Zachodniej czy w ogóle gdzieś dalej?
    Tak, znam kilka osób, które w tej chwili na stałe tam pracują! Mieliśmy w ramach Unii Europejskiej na początku lat 90-tych program współpracy z Châteauroux (miasto bliźniacze Olsztyna). I tam kolega, który razem ze mną zdawał specjalizacyjną „dwójkę” pracuje tam od wielu lat i bardzo sobie chwali tę pracę.
    A czy myślał o tym, by wrócić?
    Oj, nie. Muszę powiedzieć, że chociaż znam kilka osób, które wróciły, to większość niestety pozostaje na emigracji. Tamte warunki  pracy są jednak inne. I to nie chodzi o nawet o wielkość zarobków - oni wszyscy podkreślają  komfort pracy, którego u nas nie było i nie ma. To jest bardzo ważna rzecz, z której nie zdają sobie sprawy nasi pacjenci. Jest to również w jakimś stopniu zarzut do mediów, do ludzi kształtujących opinię społeczną. Jeśli lekarzy będzie się przedstawiało tylko i wyłącznie jako tych złych, no to trudno będzie zasypać  dziurę pokoleniową, która dramatycznie w naszym zawodzie się powiększa. Dziennikarze nie próbują zrozumieć dlaczego tak często lekarz ma problem z całościowym, holistycznym potraktowaniem pacjenta - a wpływają na to warunki pracy. Jak ma się dwudziestu pacjentów na izbie przyjęć czy na SOR-ze, to doktor nie jest w stanie wszystkich zadowolić, sprawić by po takim „spotkaniu z lekarzem” pacjenci byli  usatysfakcjonowani. I nie jest to jego zła wola. Wynika to przede wszystkim z patologicznego systemu ochrony zdrowia, w którym dominuje totalne niedofinansowanie, prowadzące do totalnych braków w obsadzie personelu medycznego. I dotyczy to wszystkich poziomów leczenia: od podstawowej opieki zdrowotnej, na szpitalach kończąc. W związku z tym trudno się spodziewać, że przy utrzymaniu dotychczasowego stanu (finansowania, ale też sposobu przekazywania informacji o polskiej medycynie) cokolwiek się zmieni, że zatrzyma się w kraju młodych lekarzy. A już pomysły, by robić to szantażem ekonomicznym są irracjonalne, a wręcz obraźliwe…
    Pan minister Konstanty Radziwiłł jest postrzegany jako polityk, który chętniej niż poprzednicy rozmawia z lekarzami. Mówi się, że jak już lekarz wejdzie w politykę, to szybko rewiduje swoje poglądy. Pan, z racji sprawowanej funkcji prezesa Izby Lekarskiej, miał okazję spotykać Konstantego Radziwiłła zarówno jako działacza Naczelnej Rady Lekarskiej, jak i ministra. Czy widać już polityczną ewolucję?
    Nie. Muszę powiedzieć, że cieszę się, że mamy wreszcie ministra, który wyrósł z samorządu i który jednocześnie ma ogromną praktykę medyczną - był praktykującym lekarzem przez większość swojego zawodowego życia. Zna więc problemy środowiska jak nikt inny dotychczas. I wszystko w tej chwili wskazuje na to, że żyje tymi problemami i stara się pomóc. Natomiast możliwości ma jakie ma. Nie chcę go usprawiedliwiać, ani żądać od niego cudownych osiągnięć, ale sam fakt, że staż podyplomowy praktycznie został przywrócony - chapeau bas dla ministra, że udało mu się to zrobić. Wszelkie deklaracje, jakie w tej chwili padają zmierzają ku uporządkowaniu systemu ochrony zdrowia. Mówi się między innymi o zmniejszeniu przytłaczającej „papierologii” w medycynie... Chyba ministra bardziej związanego z naszym środowiskiem mieć nie będziemy, więc trzymajmy za niego kciuki i wspierajmy tam, gdzie się da, aczkolwiek również wymagajmy. Jest jakiś kredyt zaufania, ale nikt nie mówi, że skoro to nasz kolega, nie będziemy oczekiwać konkretnych działań.
    Jak pogodzić funkcję prezesa ORL i pracę zawodową na Oddziale?
    Bardzo trudno. Nasza praca zawodowa jest tak pochłaniająca, tak wymagająca czasu, że niestety, na działalność pozazawodową często go brakuje. Co wcale nie znaczy, że jest to usprawiedliwienie w stylu „niech robią inni”. Trudności są, ale staram się godzić aktywność zawodową i samorządową. Od dawna zastanawiamy się, czy nie powinno być tak, że na okres prezesury bierze się urlop i poświęca w pełni prowadzeniu samorządu lekarskiego. Gdyby jednak ktoś mi kazał wybierać, to absolutnie wybrałbym pracę zawodową. Jesteśmy przede wszystkim lekarzami, a niektórzy z nas dodatkowo działają, m.in. w samorządzie.
    Aktualnie udział izb lekarskich w procesie kształcenia podyplomowego lekarzy ogranicza się właściwie do organizacji szkoleń i konferencji edukacyjnych. Jakie są perspektywy poszerzenia kompetencji Izb w tym zakresie?
    Bardzo nam zależy na tym, aby jak najszerzej przejąć kształcenie podyplomowe. Na ostatnim naszym zjeździe wystosowaliśmy apel o przekazanie części kompetencji CMKP dla samorządu…
    W jakim zakresie?
    Przede wszystkim w obszarze kształcenia specjalizacyjnego. Mamy na razie jeden kurs, ze zdrowia publicznego i jesteśmy w trakcie organizowania kursu z prawa medycznego. Myślimy o kursie z ratownictwa i tych, które są wspólne dla wielu specjalizacji. Marzyłoby się nam, aby przejąć szkolenie specjalizacyjne. Nie to jest łatwo, ale także o tym rozmawiamy z ministrem zdrowia.
    Województwo Warmińsko-Mazurskie od zawsze jest znane jako wyjątkowe zagłębie turystyki, idealne miejsce na wakacje, urlop, zjazdy. Jeziora, lasy, natura... A czy jest również atrakcyjnym miejscem pracy? Czym może przyciągać lekarzy, pielęgniarki, pracowników ochrony zdrowia, którzy szukają swojego miejsca pracy, samorozwoju, kariery zawodowej?
    Myślę, że jest coraz bardziej atrakcyjnym miejscem pracy. Przede wszystkim dlatego, że powstał Wydział Lekarski Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a wraz z nim kliniki i możliwość łatwiejszego rozwoju naukowego. Znacznie łatwiej jest otworzyć przewód doktorski, a od tego roku dostępny jest również przewód habilitacyjny. Zatem i poziom leczenia w poszczególnych ośrodkach podniósł się. Także dlatego, że pozyskaliśmy z całej Polski wielu mądrych ludzi z ogromną wiedzą, patrzących  inaczej na różne problemy. Dlatego myślę, możliwości indywidualnego rozwoju  zawodowego są zdecydowanie większe. Dotyczy to przede wszystkim Olsztyna, ale również w niektórych  ośrodkach powiatowych są dość atrakcyjne warunki pracy, głównie finansowe. Praca w mniejszych ośrodkach jest specyficzna, związana z ogromną odpowiedzialnością zawodową, przy jednoczesnym błyskawicznym nabieraniu doświadczenia. Ma to związek z tym, że zakres przypadków medycznych jest niezwykle szeroki, a wsparcie specjalistyczne ograniczone. Tak jak mówię - co kto lubi… Jesteśmy, jako województwo, coraz bardziej atrakcyjni. Zapraszamy! Generalnie lekarzy jest nas ciągle zbyt mało. To jest problem ogólnopolski, ale nasz region pod tym względem jest szczególny: bardzo rozległy i z wyjątkowo małą liczbą lekarzy. Trochę żałuję, że środowiska lokalne nie starają się czymś dodatkowym zachęcić młodych lekarzy do rozpoczynania pracy w konkretnym szpitalu czy poradni. Myślę tu o ułatwieniach już na studiach. Kiedyś było coś takiego jak stypendium fundowane. Dlaczego do tego nie wrócić? Obligowało to młodego lekarza, by wrócił do miejsca, skąd brał takie stypendium a jednocześnie było znaczną pomocą w studiowaniu. Bo przecież nie jest tak, że ciężar kształcenia lekarzy spoczywa na państwie - studia medyczne to ogromy wysiłek całej rodziny, która łoży na wykształcenie młodego człowieka. Rozmawialiśmy z niektórymi starostami proponując zachęty dla młodych lekarzy na przykład w postaci mieszkania. Możliwości jest wiele. Natomiast ograniczając się do ogłoszenia „poszukujemy lekarza” w mediach nie rozwiąże się problemów z kadrą medyczną w takich mniej atrakcyjnych rejonach. Jako samorząd wielokrotnie gościłem tutaj burmistrzów z różnych miast powiatowych, ale wciąż tłumaczyli się brakiem pieniędzy. Myślę, że to nie do końca prawda, ale tak to już jest.
    Dziękuję bardzo za rozmowę!
    Dziękuję i życzę powodzenia całej grupie młodych lekarzy: Trzymam kciuki, abyście nie musieli szukać pracy poza Polską!
    Rozmawiał Mateusz Malik, lekarz. Zdjęcia: M.Malik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

By using this site, you agree to our Warunki użytkowania.