Być albo nie być - oto jest pytanie...
Witam serdecznie wszystkich czytelników bloga "Zabiegowcy"!
To moja pierwsza notka na tym blogu, więc wypadało by się przedstawić - z tej strony Szymon, trzeci z grupki autorów bloga (na obrazku po lewej widnieję prawdopodobnie jako ten zdekapitowany) i - co chyba stanie się najważniejsze dla tego wpisu - jedyny z tej grupki, który nie jest jeszcze zdecydowany co do swojej zabiegowej przyszłości. I właśnie z tego też powodu słowami wyjętymi z Hamleta rozpocząłem swoją blogerską aktywność. Takie właśnie pytanie sobie zadaję - być chirurgiem, czy nim nie być?
Cytując jednego z wykładowców akademickich - jeśli po pierwszych latach spędzonych na studiowaniu medycyny, student nie jest pewny co do swoich chęci spędzenia życia nad stołem operacyjnym, to chirurga z niego już nie będzie. Parafrazując - jestem na spalonej pozycji, a ktoś z odległego kąta sali już powinien krzyknąć - Kończ waść, wstydu oszczędź!
Posunę się jednak do czegoś, czego polecano mi unikać - nie zgodzę się ze słowami owego wykładowcy. Absolutnie. Chcę wierzyć w to, że mam jeszcze czas na decyzję i nawet jeśli decyzję podejmę w ostatniej chwili - nie skrzywdzę tym nikogo i stanę się dobrym lekarzem w obranej przez siebie dziedzinie.
Interesuję się onkologią (idąc na studia myślałem intensywnie o kardiologii, ale mi się "odwidziało"). Największą sympatią darzę chemioterapię oraz właśnie chirurgię onkologiczną. Jestem członkiem koła naukowego przy Klinice Chirurgii Onkologicznej - uczestniczę w operacjach, zarówno na dyżurach doktorów z Kliniki, jak i od czasu do czasu w innych szpitalach (również na oddziałach nie-onkologicznych), praca na sali operacyjnej mi bardzo odpowiada. Jednocześnie szkolę się samodzielnie ze wszystkich możliwych źródeł literaturowych w chemioterapii, rozmawiam z uniwersyteckimi specjalistami w dziedzinie chemioterapii oraz przyjeżdzam niekiedy do swojej rodzinnej miejscowości, aby porozmawiać i popracować z (w mojej opinii) znakomitym internistą, pulmonologiem i chemioterapeutą - ta praca również mi bardzo odpowiada i wydaje się satysfakcjonująca.
Więc za każdym razem, kiedy ktoś zadaje mi pytanie, co konkretnie już w tej onkologii chcę robić - waham się i odpowiadam "Nie wiem". Krew mnie zalewa z tego powodu, bo po pierwsze nie lubię tego stwierdzenia (jeden z anestezjologów podczas zajęć, aby oduczyć nas słów "nie wiem" za każde wypowiedzenie tej frazy wyjmował z opakowania leku przez niego używanego ulotkę, aby student nauczył się o nim wszystkiego co możliwe na następne zajęcia), a po drugie być może chciałbym już być bardziej zdecydowany. Póki co - nie potrafię. Odpowiadam "nie wiem" (i automatycznie otwieram już dłoń po ulotkę leku - kurczę, chyba wyrobił się we mnie odruch bezwarunkowy) Może nie nadszedł jeszcze ten czas.
Czasami się zastanawiam, jak to się stanie - co będzie bodźcem, który pokieruje mnie w jedną, tudzież drugą stronę? Czy może to będzie zwykły sen, po którym się obudzę i powiem sobie w duchu "Tak, to jest to - chcę być chirurgiem/chemioterapeutą!"? A może w trakcie operacji, kiedy będę trzymał haki lub asystował przy szyciu zorientuję się, że chcę jeszcze, jeszcze i jeszcze? Nie wiem.
A jak było w Waszym przypadku - co było Waszym bodźcem napędowym?
Póki co - nadal będę uczestniczył w dyżurach chirurgów i operacjach, jak i będę starał się jak najczęściej odwiedzać chemioterapeutów.
Następna notka będzie (mam przynajmniej taką nadzieję) ciekawsza.
Zapraszam do dalszego odwiedzania bloga "Zabiegowcy" i czytania kolejnych notek trio MSM ![]()
Rekomendowane komentarze